25 kwietnia 2010

Od Domu Kultury do Szczecińskiego Domu Sportu. Śmiechosteron razy dwa, czyli weekend z KSM.

Perspektywa spędzenia weekendu z Kabaretem Skeczów Męczących była dla mnie i moich znajomych prawdopodobnie najlepszą wiadomością pierwszej połowy 2010 roku. W końcu jak sami Męczący finalnie przyznali, bardzo rzadko zaglądają w progi naszego regionu. Kiedy już jednak przyjeżdżają to chociaż na dwa dni, tak było w zeszłym roku, gdy przez dwa dni można ich było spotkać w Gryfinie i tak było i w tym roku, jednego dnia mieli wystąpić w Domu Kultury w Gryfinie a drugiego w Szczecińskim Domu Sportu. Ktoś stojący z boku mógłby powiedzieć, że wyjście na dwa występy tego samego kabaretu dzień po dniu to głupota. Jednak jako człowiek oficjalnie uzależniony od występów kabaretowych ani chwili nie wahałam się czy pojawić się na obu koncertach. Chociaż co do tego drugiego były spore wątpliwości ponieważ w terminarzu KSM widniał on jako „Koncert otwarty na zaproszenia”. 
Sobota przed godziną 14 to dla mnie zlepek jakiś niejasnych wydarzeń, ktoś prawie się spóźnił na pociąg, ktoś jechał autobusem w stronę mojego domu, ktoś próbował wyprasować sukienkę a jakiś komputer próbował dotrzeć do kogoś jako lektor czytający „Zbrodnię i karę”. Kiedy już Magda siedziała w odpowiednim pociągu jadącym w odpowiednie miejsce, Paula była w u mnie w domu, ja wyprasowałam sukienkę, a Raskolnikow zabił Iwanownę, zaczęły do mnie docierać sygnały z zewnątrz tyle, że czas płynął znacznie wolniej niż powinien. Z powodu pewnego telefonu wyjazd do Gryfina musiałam możliwie jak najbardziej przeciągać w czasie, czym niemożliwie się katowałam. Kilka minut przed 15 doszłam do wniosku, że teraz albo nigdy więc razem z Paulą wyszłyśmy z domu i udałyśmy się do Gryfina. Po bardzo specyficznej rozmowie telefonicznej okazało się, że jest jeszcze jakieś 5 minut obsuwy więc cytuję „-Idźcie do sklepu kupcie coś –Ale co? – Cokolwiek”. Miałam ogromne wątpliwości czy koło GDKu w ogóle jest jakiś sklep, jednak po zajechaniu na miejsce ku mojej radości okazało się, że jest więc razem z Paulą poszłam do niego kupić owe „cokolwiek” które okazało się czekoladą, sokiem bananowym i zdrapką. Mój telefon który miał mnie zawiadomić czy już mogę wejść do Domu Kultury jednak nadal milczał, odezwał się dopiero wtedy kiedy byłam już gotowa spanikować. Z ogromną ulgą wyruszyłam na spotkanie z Magdą i Angelą – resztą naszej ekipy które w czasie kiedy ja kombinowałam co by tu zrobić z Paulą wypełniała tajemnicze plany. Po chwili narady w korytarzu GDKu doszłyśmy do wniosku, że mamy za dużo rzeczy przy sobie i większość można by było zostawić w garderobie KSM jak to zrobiły Magda i Angela. Największym problemem jak się okazało, nie było wejście na salę koncertową bo pracownicy nie robili żadnych problemów a wejście na scenę bo to za nią znajdowała się garderoba. A na scenę prowadziły schody, które generalnie wyglądały tak jakby miały się zaraz przewrócić, wejście na takie coś w sukience jest niemal niewykonalne. Po tym jak zostawiłyśmy rzeczy w garderobie wróciłyśmy na salę gdzie ze zgrozą zauważyłyśmy, że pierwsze 7 rzędów było opatrzonych kartką „rezerwacja”. Było to niemałe zaskoczenie, bo nie słyszałyśmy o żadnych rezerwacjach miejsc, a przy zakupie biletów dowiedziałyśmy się, że miejsca będą dobierane na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”. Poza tym podczas próby Męczących dowiedziałyśmy się, że nie liczy się ilość widzów tylko jakość. Chwilę później wyszłyśmy z powrotem na korytarz żeby normalnie jak człowiek pokazać bilet i wejść na występ. A po wejściu na salę czekała nas kolejna niespodzianka, tym razem miła. Na sali dostawiono tzw. rząd 0, czyli krzesełka ustawione pod samą scenę nieopisane żadną rezerwacją. Dodatkowo ludzie za bardzo się do tego rzędu nie garneli więc wyszło na to, że oprócz czteroosobowej ekipy SMK siedziały w nim jeszcze dwie dziewczyny. Z czego później wywiązał się bardzo ciekawy dialog z Marcinem podczas występu: „-A dlaczego te miejsca są puste? –Nikt nie chce koło nas siedzieć! –No to znaczy, że trzeba się nad sobą zastanowić. Nad swoją higieną osobistą.”
Słów parę o pokazanym programie by wypadało napisać. Bilet dumnie głosił, że zostanie pokazany nowy program, „Śmiechosteron”. Napis ten, bardzo mnie ucieszył bo to znaczy, że miałam zobaczyć skecze których nie dane mi było obejrzeć jeszcze nigdy, a przecież warto, bo to te skecze, zostały wyróżnione trzecim miejscem na tegorocznym Debeściaku. Jakie więc było moje zdziwienie kiedy po tradycyjnej przedwystępowej pogadance z głośników poszła „Piosenka Trenera”. Z tego co pamiętam to już w lipcu zeszłego roku Męczący grali ten numer niechętnie. Jaki więc jest sens pokazywania go w nowym programie? Nie wiem, ale widocznie jakiś. „Piosenkę Trenera” uważam za moment przełomowy w historii KSM więc i na widowni jakoś go przetrwałam, tym bardziej że zaraz po niej na scenie zaczęły królować nowe skecze. Pierwszy to „Wieczór Kawalerski” z kultowym w kręgach moich znajomych Kłakiem. Okazało się, że znalezienie striptizerki na wieczór kawalerski nie jest takie proste jakby się mogło wydawać, a „Angela zrobi wszystko”. No nikt się chyba tego po naszej mafijnej mistrzyni ciętej riposty nie spodziewał. Jako następna na scenie zagościła „Trfam Telegra”. Muszę się przyznać, że to chyba mój ulubiony skecz jeżeli chodzi o KSM w ogóle. Dzieje się tak dlatego, że jest dość nieprzewidywalny. Widziałam go trzy razy na żywo i za każdym razem można go było uznać za premierę. Z prostego powodu, do Księdza Prowadzącego dzwonią coraz to nowe osoby między innymi brat wariata publicznościowego z…Kongo. Chociaż wśród publiczności chyba najlepszą reakcję zebrał tekst „Czy to jest Piłat?” ponieważ właśnie tak nazywa się gryfiński burmistrz. Kolejną częścią „Śmiechosteronu” była parodia teleturnieju „Kocham Cię Polsko” gdzie do udziału w programie zostali zaproszeni żule. Wiedzieliście że profesjonalnym kabareciarzom mogą się jeszcze pomylić imiona grając w skeczach? W Gryfinie zdarzyło się to dwa razy, w „Trfam Telegrze” i „Kocham Cię Polsko” właśnie, co ciekawe obie pomyłki dotyczyły Karola, no cóż, pewnie to kwestia ogrania skeczu na scenie. W tym skeczu po raz kolejny ujawnia się wszechstronność Jarka który obok Śruby, pana Jacka i Kłaka może dopisać sobie kolejną fantastyczną postać, Wieśka który powinien opuścić ręce ;). Właśnie apropo Śruby to po chwili na scenie kabareciarze przenieśli się przed wejście do klubu nocnego gdzie publiczność mogła zapoznać się z trzecią już częścią przygód tego niezbyt rozgarniętego ochroniarza. Tym razem Śrubę i jego kolegę nawiedzają księża, którzy chcą sprawdzić czy młodzież w klubie bawi się „godnie” poza tym okazało się, co należy rozumieć przez kompletny strój sylwestrowy. (jak dobrze, że ten występ był właśnie tego dnia bo przecież dzień później ten skecz poszedł w TV, a zawsze to lepiej najpierw na żywo zobaczyć). Później na scenie nastąpiło to co bywalec występów KSM trafnie odczyta jako koniec występu. „Hymn na Euro 2012” wydaje mi się, że w trochę okrojonej wersji, a przynajmniej nie takiej jaką widziałam ostatnio. Bis, bis, bis. No oczywiście, że bis, również bez niespodzianki bo wywiadu udzielił Pan Jacek. Na początku się prawdę mówiąc rozczarowałam bo ostatnio Krzynówek nudził mnie ponad przeciętnie a tu się okazało, że wzbudził we mnie niemal łzy ze śmiechu. Tak więc, tym razem, pozytywnie zapamiętałam wywiad z Piłkarzem, no bo wiadomo „cały czas do przodu”. Drugi bis to piosenka, a jak piosenka to „Nasza klasa” niezmienna, dobra, znana przeze mnie na pamięć. Ostatni bis to krótko zwięźle i na temat „Doniosę, nie doniosę”, który to tekst obok innego, bardzo niecenzuralnego okazał się motywem przewodnim naszego późniejszego wieczoru. 
Po tradycyjnej chwili czekania po występie kabaret wyszedł rozdać autografy nielicznie zgromadzonym fanom. Przy okazji dowiedziałyśmy się do których zdjęć Marcin musi dopisywać komentarze, do tych na których źle wygląda, czyli do prawie wszystkich ;) Poza tym poinformowałyśmy Męczących, że hala SDS to nie jedyne miejsce w którym w Szczecinie grają kabarety oraz o tym, że to właśnie „na tej hali” grają jutro. Po tym jak wszyscy fani się oddalili dostałyśmy zaproszenie do garderoby gdzie czekała urodzinowa niespodzianka dla Pauli i dla Mnie. To właśnie to było powodem wszelkich obsuw czasowych tego dnia a ja jako człowiek częściowo wtajemniczony musiałam zrobić wszystko tak, żeby nikt się nie domyślił, że coś się będzie działo i że ja wiem co. A co się działo za drzwiami garderoby zostawimy dla siebie, powiem tylko tyle, że fontannę do torta bardzo trudno zapalić, piccolo musza otwierać dorośli a bilety na dzień następny da się załatwić ;)
Właśnie, dowiedziałyśmy się, że bilety da się załatwić. Uzbrojone w tą wiedzę przybyłyśmy w niedzielę do Centrum Handlowego celem uzupełnienia księgi pamiątkowej o zdjęcia z Gryfina a później spacerkiem do SDSu. Po drodze bardzo profesjonalnie rozmawiając o zasad gry w bilard, wyszło na to, że nasze umiejętności w tej grze wynoszą -1 bo umiemy tylko oszukiwać. Po dotarciu na miejsce ujrzałyśmy znajomego busa na którego szybie dzień wcześniej Magda napisała „brudasy” co więcej, ten napis cały czas tam był. Do kabaretonu było jeszcze sporo czasu, wejścia nikt nie pilnował, a ze środka dobiegał „Hymn na Euro 2012” więc na co tu czekać? Weszłyśmy do środka, przywitałyśmy się z Męczącymi i po ustaleniu, że od wczoraj nic się u nas nie zmieniło rozsiadłyśmy się w pierwszym rzędzie, oglądając próbę kabaretu Czesuaf. Na jakąś godzinę przed występem podszedł do nas Robert z pytaniem czy jest w okolicy jakiś sklep. Pytanie to zaowocowało, małą wycieczką do pobliskiej Żabki razem z Robertem i Magdą. Wracając poznałyśmy magiczne hasło do wchodzenia na występy bez biletu, wystarczy powiedzieć „Dzień Dobry, Kabaret Skeczów Męczących a te panie są ze mną”, kiedyś sprawdzimy czy to zadziała bez towarzystwa kabareciarza ;) Po powrocie na widownie postanowiłam razem z Angelą utworzyć sobie rząd 0, tzn przesunąć boczny rząd na środek, co ciekawe nikt nie zaprotestował a my miałyśmy więcej miejsca. Po serii bardziej lub mniej („Magda patrz, ukradli scenę z Bran house!”) inteligentnych spostrzeżeń zaczął się występ. 
Na pierwszy ogień poszedł…pan Strażak. Wszak wzorem września wylądowałyśmy na szkoleniu przeciwpożarowym pt: „Pali się”. Chwilami czułam się jak na PO, z tym że dużo, dużo nudniej. 
Jako pierwszy właściwy punkt programu wystąpili Nowaki. To było moje absolutnie pierwsze spotkanie z tym kabaretem i to chyba właśnie dlatego bardzo spodobał mi się występ do programu, wydawał mi się zrobiony bardzo na luzie, podejrzewam, że z każdym następnym występem będzie się to wrażenie zmniejszać. Obok Nowaków wystąpił pan z publiczności który przejął się gaśnicami które stały na stole i nagrzewały się od świateł, więc wszedł na scenę, zdjął gaśnice ze stołu i wrócił na swoje miejsce. A Nowaki zaczęli występ, podobało mi się umiarkowanie, i wcale nie chodzi o to, że ze skeczów niepokazywanych w telewizji był tylko jeden numer. Problem leżał gdzie indziej, a mianowicie w przekleństwach. Nigdy nie miałam zbyt dużych problemów ze słowami na K i Ch w kabarecie, ale gdzie jest ich za dużo to już nie jest przyjemne, ale może jestem przewrażliwiona.
Jako drugi wystąpił KSM, który zaraz po występie miał się zwijać do Szczyrku. Zagrali: „Wieczór kawalerski” „Doniosę, nie doniosę”, „Kocham Cię Polsko” „Wywiad z Piłkarzem” i „Hymn na Euro 2012”. Na chwilę uwagi szczególnie zasługują dwa elementy, po pierwsze jak to Marcin później ujął „Angela ze specjalną dedykacją”, czyli zagranie fragmentu „Wieczoru kawalerskiego” całkowicie do mojej towarzyszki z rzędu 0 i „Kocham Cię Polsko”. Ponieważ parodia tego teleturnieju sporo różniła się od tej którą widziałyśmy dzień wcześniej. To chyba taka wersja zrobiona na potrzeby imprez masowych, krótsza, bardziej zwięzła, pozbawiona kilku naprawdę fajnych fragmentów, a szkoda. Chłopaki mieli się zaraz zwijać, więc po krótkim wywiadzie środowiskowym (mam nadzieję, że na Hali nie było moich znajomych/nauczycieli/rodziny bo nie wiem co by sobie pomyśleli) my również zawinęłyśmy się ze swoich miejsc i udałyśmy się do garderoby KSM, zanim jeszcze Czesuaf zdążył wejść na scenę. Przy okazji: wszystkie garderoby w SDSie wyglądają tak samo. Co się dokładnie działo tradycyjnie zostawię dla siebie.
Ostatnim punktem programu scenicznego był kabaret Czesuaf, na którego występ wkradłyśmy się po chwili ponownie pomiędzy jednym skeczem a drugim żeby zbytnio nie przeszkadzać. Widziałyśmy 3 ostatnie skecze. Dowiedziałyśmy się, jak się zmienia nazwisko (btw. Teraz Limo też gra bardzo podobny skecz, nie mam pojęcia kto był pierwszy, to taka luźna uwaga),ulubiony skecz SMK z repertuaru Czesuafów o seledynowym samochodzie i „Poetów”. Czesuaf ma w sobie coś takiego, że ich lubię, może to niekonwencjonalne podejście do tematu, nie wiem, ale lubię. Po występie poszłyśmy za zasadą do trzech razy sztuka i w końcu, właśnie na trzecim występie Czesuafów jaki widziało SMK udało nam się z nimi porozmawiać, nie powiem, dość sympatycznie.
W końcu wypadało jechać do domu, chociaż po drodze zastanawiałam się Magdą czy by przypadkiem nie dopisać naszego numeru telefonu do plakatu Szczecińskiej Gali Kabaretowej żeby to u nas ludzie zamawiali bilety. Ale kabaretowy weekend dobiegł końca a mi pozostało czekać na kolejne występy. Najbliższy przystanek: Dni Gryfina czyli Limo, FCH, KMP ale też: FL, Dżem, T.Love i mnóstwo innych.