20 października 2010

Zrób kabaret do telewizji, czyli nie musi być śmiesznie, musi być głośno

Namnożyło się nam ostatnio tych programów kabaretowych w TV.  W nowym sezonie na antenie zagościły dwie nowości „Kabaretożercy”i  „Zabij mnie śmiechem” oraz utrzymujący się na antenie już od kilku sezonów „Kabaretowy Klub Dwójki”.  Moda na kabaret trwa w najlepsze, brakuje obecnie w telewizji chyba tylko programu z improwizacjami , chociaż telewizja przykładała się do tego pomysłu ale nic nie wyszło(żeby nie było, nie pałam miłością do możliwości powstania takiego „show”)
Na początek, „Kabaretożercy”, nie powiem, przed obejrzeniem pierwszego odcinka byłam pełna optymizmu do tego programu. „W końcu coś nowego!” – myślałam sobie. No bo tak miało być, format teleturnieju kabaretowego, ciekawi goście, nowe skecze. W końcu ktoś też znalazł odpowiednią rolę dla KSM, bo taka konwencja show z pewnością pasuje do ich medialnego wizerunku.  Tyle, że program okazał się bardzo kiczowaty. Chyba za dużo chciano zrobić na raz i program wygląda na bardzo niespójny. Tu jakieś pytania, tu gość, tu materiał filmowy i to wszystko w ciągu niecałej godziny, przyznaję się, że nie potrafię ogarnąć tego programu.  Za szybko, za dużo, za krzykliwie. W sumie to tego ostatniego mogłam się spodziewać bo przecież Męczący są znani z okrzyków „bawimy się!” ale no co za dużo to nie zdrowo. Poziomu uczestników komentować nie będę, za to przytoczę cytat „-Czy Władysław Sikora był liderem kabaretu Potem? –Nie!” i chyba tyle wystarczy… Chyba jeszcze nie czas żeby robić teleturniej z wiedzy o kabarecie, bo w mentalności większości Polaków nadal istnieją 2, może 3 kabarety.
W polskiej telewizji przyszła też kolei na Stand Up, na program „Stand Up – Zabij mnie śmiechem” zdecydowała się telewizja Polsat. Tu z kolei konferansjerką zajęli się Mariusz Kałamaga i Tomasz Kammel, o ile obecność tego pierwszego jest jeszcze dla mnie jakoś zrozumiała to, pan Kammel ewidentnie odstaje od tego programu.  Program ma formułę głosowania SMS, więc nie mogło zabraknąć też jurorów, tym razem w osobach panów Pazury i Kryszaka.  Wypowiedzi tej dwójki są czasami niezrozumiałe, czasem odstające od tematu który podejmował uczestnik albo po prostu dziwne, rzadko kiedy zdarza im się dopowiedzieć coś dobrego, ale w sumie zawsze mogło być gorzej. W jury mogła być Mucha albo inna Cichopek a to w ogóle byłaby porażka. Głównym problemem w tym programie, jest to, że mało kto zarówno na scenie jak i przed telewizorami wie co to jest stand up. Bo stand up to proszę państwa nie jest monolog, stand up polega na tym jak to ktoś mi ostatnio powiedział, że „facet wychodzi na scenę, obraża Ciebie i Twoją Matkę a ty mu klaszczesz bo robi to tak zajebiście”, w większym uogólnieniu chodzi o to, że człowiek wychodzi na scenę w swojej własnej skórze i mówi co mu się w tym naszym świecie nie podoba.  Jednak niestety do następnego etapu przechodzą ludzie którzy kompletnie nic nie mają ze stand upem wspólnego.  Z tym przechodzeniem do następnego etapu to w ogóle jest jakaś dziwna sprawa, bo w programie brali udział tacy profesjonaliści jak Kacper Ruciński, Kasia Piasecka czy Abelard Giza. Ostatnia dwójka jest przez ludzi z pewnością kojarzona z ekranu TV i coś mi się nie chce wierzyć, że ludzie nie wysyłają na nich SMSów, cała 3 w swoich odcinkach zajmowali drugie miejsca które nie daje awansu. Broń Boże nie podejrzewam tu spisku czy ustawionych wyników ale no, wydałam 8,54 na Abelarda a on nie przeszedł. Fajny jest pomysł z zapraszaniem młodych, zdolnych tylko szkoda, że mają aż tak bardzo mało czasu, dałabym im więcej, bo niektórzy mają naprawdę ciekawe programy i mogliby się prezentować dłużej.
Ostatni program kabaretowy który w tym sezonie można oglądać w ogólnodostępnej telewizji to „Kabaretowy Klub Dwójki”, czyli popularne KKD. Trzeba przyznać, że ta formuła się od początku istnienia bardzo wyrobiła, wiadomo co będzie po czym i generalnie trzyma się to jakiegoś poziomu.  Szkoda tylko, że trzymają się tej konwencji, że każdy program musi być tematyczny bo czasem temat swoje a kabarety swoje i wprowadza to trochę chaosu.  Fajne jest też to, że nie zapraszają w kółko tych samych, Paranienormalni, Neo-Nówka, Limo, Kabaret Skeczów Męczących, Kabaret Młodych Panów, Smile i od nowa w kółeczko. Bo grają też Czesuafi, Szarpanina, Słuchajcie, Noł Nejm… No i ogólną słabość mam do Jabbara i Górala także…tylko ten drugi nie powinien śpiewać, niczego i nigdy, zdecydowanie. Dziwny to program, czasem trafiają się całkiem ciekawe odcinki a czasem wręcz żenujące.
Trzy programy, każdy inny, każdy mający na celu promowanie polskiego kabaretu, tyle że nie wiem czy to dobrze, że jest tego aż tyle i to czasem wątpliwej jakości. Bo nadejdzie taki dzień, gdzie przeciętny widz powie, że kabarety się wypaliły i nie pokazują już niczego nowego…  W sumie to, ciekawie by było przeżyć taki czas, usiąść gdzieś w fotelu w domu kultury i popatrzeć na program którego się nie widziało w telewizji. Wiem, można powiedzieć „jak nie chcesz oglądać to wyłącz” ale no, słabą wolę mam i liczę na to, że włączę kiedyś telewizor a tam zobaczę kabaret na wysokim poziomie, który będzie mnie śmieszył. A Wam, którzy wkrótce będziecie brać lub braliście udział w „Kabaretożercach” życzę powodzenia, bo wiecie, ja się nie znam, głupoty gadam ;)

17 października 2010

Z pamiętnika warsztatowicza: tydzień IV. Nadal piękni, zdolni, młodzi i kończymy nasze pierwsze skecze.

Po raz pierwszy od początku warsztatów nie spotkaliśmy się we wtorek i środę a czwartek i piątek.  Założenie było też takie, że na stałe opuszczamy scenę w Kontrastach. Częściowo się udało, bo w czwartek zebraliśmy się w piwnicy Kany. Niespodziewanie nasza grupa powiększyła się o jakieś 15 osób.  Byli to podobno gimnazjaliści którzy na warsztaty trafili dzięki wygranej w jakimś konkursie (ta wiadomość została nieco wyśmiana przez starą ekipą, bo myśmy nie musieli wygrywać niczego żeby wziąć udział w warsztatach, po prostu chcieliśmy). Wspomnienie z Kany mam jedno: hałas. Ogromny huk jaki tworzyli warsztatowi cze przy okazji pracy nad swoimi skeczami. Poza tym, zmieniłam grupę, aktualnie pracuję z Magdą którą uratowałam z nieco kłopotliwej sytuacji w swojej grupie.  Generalnie to w czwartek nie było zbyt dobrych warunków do pracy, ale byłam zadowolona, dopiero w piątek okazało się, że moje zadowolenie było trochę na wyrost.
                Piątek mieliśmy spędzić już w Willi Lentza. Jednak na 3 godziny przed zajęciami dostałam SMSa o tym, że jednak spotykamy się w Kontrastach. Zaplanowane mieliśmy ćwiczenia integracyjne ze względu na dużą ilość nowych osób ale pojawiła się taka niespodzianka – gimnazjaliści nie przyszli. Po tradycyjnej rozgrzewce, zagraliśmy w pytania i dwugłowego profesora po czym powróciliśmy do dopracowywania naszych skeczy. Okazało się, że w gotowym skeczu mamy kilka dziur, na jedną udało się coś wymyślić, a nad drugim głowimy się nadal bo jest kilka pomysłów ale nie wiemy co będzie najlepsze, albo w ogóle dobre. Niedługo zobaczymy co z tego będzie.
                Jak na razie żyję ze świadomością, że zbliża się SZPAK i będzie to miało niewątpliwy wpływ na warsztaty i kompletnie nie wiem co z tym fantem zrobić.

10 października 2010

Z pamiętnika warsztatowicza: tydzień III, oczywiście nadal jesteśmy piękni, zdolni, młodzi i chcemy być jak kabaret Potem.

Trzeci tydzień warsztatów upłynął pod znakiem legendarnego zielonogórskiego kabaretu Potem.  Ćwiczenia na tekstach doświadczonych kabaretów mieliśmy z założenia robić po napisaniu własnych tekstów, ale ze względu na frekwencję podjęliśmy się tego już teraz. Podzieleni na pary podjęliśmy się pracy nad „Damą na wieży” z programu „Bajki dla potłuczonych” i skeczem „Robin Hood” z „Różne taki story”. Kilka par ćwiczyło w sali gdzie zwykle odbywaliśmy zajęcia, część na korytarzach, w biurze itp.  Ćwiczenia w parach trwały jakąś godzinę, oswajaliśmy się z tekstem i próbowaliśmy nauczyć się go na pamięć. W sumie to najdziwniej miała para ćwicząca w biurze w towarzystwie mnóstwa plakatów, rekwizytów i walizek a dodatkowo ktoś wciąż tam wchodził i czegoś szukał (tak, tak, to ja siedziałam w biurze przez godzinę razem z Anią). Kiedy już teksty zostały mniej więcej przyswojony, u mnie szło to opornie bo pierwsza kwestia Robin Hooda wydawała mi się niemożliwa do zapamiętania wszyscy zasiedli w Sali gdzie czekała na nas nauka obsługi statywu i opowieść o tym czego z tym statywem nie robić. Szczerze? Połowę z tych błędów widziałam u kabaretów które znam, nawet takich które często pojawiają się w TV.
Drugi dzień pracy z tekstem Potemów również upłynął pod znakiem podziału grupy na części. Grupa która zmagała się z „Damą na Wieży”  zajęcia tego dnia miała spędzić ze Szpaqiem w sali a Bogacze i Robin Hoodowie (?) z Markiem na korytarzu. Znaczy to, że po raz kolejny w tym tygodniu nie było mi dane pozostać dłużej na kontrastowej scenie bo znowu wyniosłam się na korytarz. 6 osobowa grupa przystąpiła do pracy, która polegała na przećwiczeniu nauczonego na pamięć tekstu. Przy właściwie każdej wymianie zdań następował stop,  instrukcje jak zagrać i powtórzenie tego momentu.  I tak przez w sumie jakieś półtorej godziny. Przez właściwie pierwszą godzinę pracowała jedna para gdzie Marek instruował dokładnie co, gdzie i jak należy zrobić.  Los sprawił, że Ania i Ja pracowałyśmy właśnie jako ta pierwsza para. Nie mogłyśmy przez to narzekać na nudę podczas zajęć ale efekt końcowy był co najmniej zadowalający. Grupa która pracowała na scenie w tym czasie robiła ćwiczenia od Władysława Sikory na swoim tekście, naszej szóstce nie było to dane ale nikt nie narzekał. Było widać wyraźne zadowolenie z tego co zrobiliśmy.
Chyba pierwszy raz od początku warsztatów poczułam się tak naprawdę dobrze. Bez krępowania się i wycofywania i chyba pierwszy raz jestem w pełni zadowolona z tego co zrobiłam. No to teraz oby tak dalej. No i przede wszystkim żegnajcie zimne Kontrasty, witaj Kano i Willo Lentza. Chociaż w sumie gdyby nie to okropne zimno to naprawdę polubiłam Kontrasty.

3 października 2010

Coma w trzech smakach

Nie pomyli się ten, kto powie że Coma wydała w tym roku 3 płyty. Ale z drugiej strony nie pomyli się też ten kto powie, że Coma w tym roku wydała 4 nowe piosenki (a właściwie tylko 2 całkiem nowe, bo drugie 2 to odkopanie twórczości sprzed lat kilku). „Coma Live”, „Excess” i „Symfonicznie” to 3 albumy wydane w tym roku. Taka ilość wydawnictw to z pewnością spore zaskoczenie dla fanów Comy którzy byli przyzwyczajeni do systemu jednego wydawnictwa raz na 2 lata. Coma postanowiła odkrywać nowe horyzonty, zmierzenie się ze swoim materiałem w wersji koncertowej, anglojęzycznej i symfonicznej to z pewnością nowe wyzwanie dla muzyków. Na wszystkich trzech krążkach można posłuchać różnych wersji Transfuzji(ang. Transfusion), Trujących Roślin (ang. Poisonous Plants), Zamętu (Confusion) i Świadków Schyłku Czasu Królestwa Wiecznych Chłopców (ang. Witnesses Of The Decline Of The Eternal Boys Land), wykonania lepsze, gorsze ale każde inne i to mnie chyba zdziwiło najbardziej.
Największe wątpliwości miałam chyba przy wydawnictwie Live, bo już parokrotnie miałam okazję się przekonać, że Coma daje fantastyczne koncerty. Ale czy uda się tą koncertową magię przelać na płytę? Żeby się o tym przekonać kupiłam „Live” w dwóch egzemplarzach, CD i DVD. Właściwie płyta spełnia swoje zadanie, pokazuje warszawski koncert i rejestruje najlepsze numery Comy w wersji koncertowej. Poza tym dużo efektów specjalnych, świateł i innych takich. No i uwiecznione zostały „Dyskoteki” które dotychczas można było słuchać tylko na youtube. Jednak na płycie nie czuć tego klimatu który czuję stojąc pod scenę, ale chyba za dużo wymagam. „Live” podoba mi się głównie ze względu na różnorodność nagranego materiału, brakuje mi tam tylko mojego ulubionego „Eckharta”. Najlepiej wypadło zdecydowanie „Sto tysięcy jednakowych miast” i „Schizofrenia”.

Z pamiętnika warsztatowicza: tydzień II. Czyli nadal jesteśmy piękni, zdolni, młodzi i stawiamy pierwsze kroki na scenie i staramy się coś napisać.

Poprzednią warsztatową notkę przeczytało tylko osób, że tą aż strach publikować

Drugi tydzień dla młodych adeptów sztuki kabaretowej to nauka okazywania emocji na scenie. Wszak jedno zdanie można powiedzieć na kilka sposobów okazując wiele emocji. No i zachować się trzeba umieć zawsze, nawet wtedy kiedy się ucieka a na końcu drogi jest przepaść. No i przede wszystkim: improwizacje. Mi osobiście najbardziej do gustu przypadła „zmiana” ze względu na rolę, która przypadła mi i Magdzie, Ona była Górnikiem, ja Poetą a rzecz działa się w…szpitalu, jak się później okazało, w szpitalu psychiatrycznym do którego Górnik trafił po tym jak węgiel spadł mu na głowę a Poeta pomylił oddziały z chirurgią. Poza tym, w innych formułach przypadały mi role lekarza na komisji wojskowej (wraz z 3 koleżankami miałyśmy przekonać poborowego, że w wojsku nie ma dla niego miejsca) oraz Żula który kłócił się z resztą żuli o ostatnią butelkę.
Przyszedł już również taki czas, w którym należy zastanowić się nad tym co chcemy pokazać na scenie, w tym celu w czteroosobowych grupach przystąpiliśmy do pisania. Inspiracją dla poszczególnych grup miało być 5 na ślepo wybranych przez sąsiadów słów. Z tych które dostaliśmy udało się wycisnąć 6 pomysłów, ale kiedy przyszliśmy następnego dnia nie szło sobie przypomnieć jakie skojarzenia przychodziły nam do głowy, że akurat takie pomysły zapisaliśmy na kartce. Teraz wszystkich czeka rozwiajnie wybranych tematów, jednym idzie szybciej, drugim wolniej…zobaczymy co z tego wyjdzie.
Generalnie po drugim tygodniu mam dwa przemyślenia: pierwsze to takie, że na scenie jest taka sama temperatura co na dworze, czyli  trzeba się ciepło ubierać  i drugie, ćwiczenie w skarpetach to głupi pomysł, kupiłam baletki z antypoślizgową podeszwą.

Szczecin jest pustynią kulturalną bo mieszkańcy lubią narzekać

Szczecin – miasto które pod względem wielkości zajmuje trzecie miejsce w Polsce.  Miasto pełne różnorodności i możliwości rozwoju w umysłach swoich mieszkańców funkcjonuje jako…pustynia kulturalna.  Młodzi ludzie spoza miasta kojarzą je z Paprykarzem Szczecińskim a najsłynniejszy szczecinianin to dla nich…Radosław Majdan. Aż strach pomyśleć ile młodych osób żyje jeszcze na dodatek w przeświadczeniu że Szczecin to miasto leżące nad morzem.
Wśród młodych szczecinian, przeświadczenie, że żyją w mieście bez perspektyw nabywane jest w szkole, gdzie często mówi się o tym, co jest dobrego poza granicami miasta a złe jest właśnie w Szczecinie. Mieszkańcy Szczecina prawdopodobnie w ogóle kierują się jakąś dziwną zasadą „wszędzie dobrze tylko w Szczecinie najgorzej”. Łatka „pustyni kulturalnej” przylgnęła do ich świadomości na tyle, że nawet wszelkie próby poprawy wizerunku miasta są negowane. Bardzo często słychać ludzi niezadowolonych z takich projektów jak Szczecin Floating Garden 2050 czy Szczecin Europejską Kultury 2016. Według mieszkańców są to terminy zbyt odległe. Zgodzić się można z faktem, że data 2050 faktycznie może kojarzyć się, z bardzo daleką przyszłością. Jednak zauważyć należy też to, ile dotychczas zrobiono w ramach projektu FG. Do najważniejszych osiągnięć należy z pewnością budowa basenu olimpijskiego którego tak w Szczecinie brakowało. Wkrótce miasto będzie posiadało również tak bardzo potrzebny, zwłaszcza ludziom z poza Szczecina System Informacji Miejskiej. Jednak dziwnym trafem, ludzie w mieście wolą narzekać na to, że nic się w Szczecinie nie dzieje, chociaż to nieprawda.
Jeżeli człowiek chce, to  w Szczecinie można się naprawdę dobrze bawić. Może nasz Słowianin nie dorównuje klasą warszawskiej Stodole, a w Teatrze Letnim nie odbywają się hitowe festiwale telewizyjne. To w Szczecinie młodzi ludzie chcą się bawić i tłumnie przybywają na wszelkie imprezy kulturalne, czy to koncert z muzyką rockową, reggae, disco polo, występ kabaretowy czy cokolwiek innego. W końcu miasto może poszczycić się tym, że pochodzą z niego takie zespoły jak Hey czy Pogodno a także część Indios Bravos czy zwycięzca Idola, Maciej Silski. Nie są to muzycy którzy grają na imprezach pokroju „Hit Festiwali” z prostego powodu! Grają zbyt dobrą muzykę na taką imprezę i to nimi powinniśmy się szczycić w skali kraju, i to z nimi to miasto powinno się kojarzyć. Z pewnością, nie będą to ostatnie gwiazdy polskiej muzyki pochodzące ze Szczecina, co obrazuje nam organizowany w mieście festiwal Gramy, gdzie występują zespoły z grodu Gryfa i co roku prezentują bardzo wysoki poziom. Obok  Gramy gdzie mamy do czynienia z młodymi talentami istnieje przecież także Boogie Brain Festival który co roku zgromadza tłumy ludzi spragnionych dobrej, alternatywnej muzyki. Szkoda natomiast tego, że z mapy imprez kulturalnych na mapie Polski, po jednej edycji zniknął Szczecin Rock Festival, dzięki któremu po raz pierwszy do naszego kraju przyjechał jeden z najbardziej znanych zespołów rockowych na świecie, Limp Bizkit.
W Szczecinie można się także rozwijać, doskonałym na to przykładem jest kabaret Szarpanina, który w tym roku wywalczył sobie główne nagrody na większości najważniejszych festiwali kabaretowych w Polsce a teraz dzięki dofinansowaniu ze strony miasta uczy kabaretu młodych ludzi. Mimo, że zajęcia prowadzone są na scenie Kontrasty której warunki pozostawiają wiele do życzenia to i instruktorzy i uczestnicy warsztatów są bardzo entuzjastycznie nastawieni na przekazywanie wiedzy i na naukę podstaw sztuki kabaretowej. Zgodnie czekają na dzień w którym będą mogli swoje umiejętności zaprezentować publiczności.
Wniosek? Mieszkańcy Szczecina powinni przestać narzekać, a wziąć sprawy w swoje ręce i pokazać, że jeżeli się chce to można, jakby to oni powiedzieli „nawet w Szczecinie”. Wystarczy rozejrzeć się dookoła siebie, znaleźć coś interesującego i realizować to a wtedy wyjść może coś naprawdę wielkiego.