31 sierpnia 2011

Przyszłe Gwiazdy Kabaretu

                Lubię czasem zobaczyć na scenie coś czego jeszcze nie widziałam, a jeżeli jest to na dodatek to co chciałam zobaczyć od dłuższego czasu to już w ogóle, pełnia szczęścia. Po tę pełnię szczęścia musiałam się udać do Poznania na finał festiwalu Zostań Gwiazdą Kabaretu. W konkursie wystartowało 5 kabaretów (miało być 6 ale kabaret Chyba nie dojechał bo jak to padło ze sceny „Guma rodzi”)  z czego znałam po części program tylko jednego.
                Mimika, Weźrzesz, Svenson Band, Z Konopi, i Ścibor Szpak bo to o nich mowa dotarli do półfinałów pokonując kabarety: Liquidmime, Czwarta Fala,  Ymlałt, Chwilowo Kaloryfer, Róbmy Swoje, w eliminacjach które odbywały się co miesiąc i brały w nich udział po 2 kabarety. Skupiając się jednak na finalistach, trzeba stwierdzić że zarówno poziom jak i profile humoru były zupełnie zróżnicowane. Bo jak tu porównać zupełnie klasyczny kabaret jakim jest Weźrzesz z totalnym wariactwem scenicznym Svenson Band. Nie można tego porównać i naprawdę ciężko stwierdzić, kto jest lepszy, bo to jest po prostu zbyt inne.
                Na pierwszy finałowy ogień poszedł kabaret Mimika, niby klasyczna kabaretowa pantomima a jednak nie koniecznie, bo od początku do końca silnie interaktywna. Nie było chyba skeczu w którym artyści nie wychodzili bezpośrednio do widzów lub nie prosili ich o pomoc. Co z jednej strony powoduje stałe podnoszenie ciśnienia u widza, który boi się potencjalnego wyciągnięcia na scenę a z drugiej tworzy fajne porozumienia na lini widz-artysta. Publiczność czuje się traktowana indywidualnie i chłonie kabaret każdym możliwym zmysłem (nawet węchem: „zapach lasu” w skeczu z filmem 5D nie do zapomnienia). W połączeniu z podkładem dźwiękowym i nienagannym przygotowaniu spektaklu daje to bardzo fajny efekt.
                Za to drugi wystąpił chyba najbardziej „normalny” kabaret z całej stawki, Weźrzesz bo o nich mowa wystąpił w nowym składzie, bo bez Mikołaja Kwaśniaka (czy tylko ja nie wiedziałam, że On już z nimi nie gra, bardzo mnie to zaskoczyło i zasmuciło jednocześnie). Weźrzesz jako duet radzi sobie całkiem nieźle, ma dobre pomysły, dobre teksty i niezłe wykonanie. Ale nie porywają, może poza skeczem, w którym Policjant dorabia sobie na jeszcze dwóch niecodziennych dla takiej osoby stanowiskach, no i człowiek-pampers…nadal mnie on zaskakuje. To wszystko jest takie…zwyczajne, nie ma mowy o żadnym zachwycie, ot po prostu przyzwoity kabaret. No i bycie przyzwoitym kabaretem wystarczyło aby wygrać przegląd i zgarnąć nagrodę publiczności.

18 sierpnia 2011

Kobieta za kierownicą cz.2 czyli Jak się tego nauczyć? – o szkołach nauki jazdy

Oczywiście, jak to ja, zabieram się do wszystkiego nie po kolei, bo o tym, że zdałam już było, a o tym, że tego się trzeba nauczyć jeszcze nie, a wydaje mi się, że w tym temacie mam trochę do powiedzenia. A raczej, do poradzenia tym, którzy chcieliby się nauczyć jeździć.
Po 1: Szkoły jazdy naciągają, wiadomo, kurs tani nie jest, a w cenie kursu jest 30 godzin zajęć obowiązkowych, za każdą dodatkową godzinę, trzeba zapłacić i to też nie są małe sumy, godzina jazdy kosztuje od 30 do 50zł, zależnie od szkoły. Po egzaminie wewnętrznym którego teoretycznie (zdaniem instruktora oczywiście) nie zdałeś rzuca on jakąś absurdalną liczbę godzin dodatkowych do wykupienia, a jeśli tego nie zrobisz, szkoła nie odda Ci Twoich dokumentów, które poświadczają ukończenie kursu, ot, zwykła praktyka.
Po 2: To ważne z kim uczysz się jeździć, jeżeli macie wybór nie wybierajcie kobiet a w szczególności studentek, które jadąc z Tobą samochodem, mają 1000 ważniejszych spraw od tego, żeby nauczyć Cię jeździć, śniadanie/obiad/rozmowa przez telefon/wysyłanie SMSów itp. Itd. Niedobrze jest też, jak instruktor nic nie mówi poza kierunkiem jazdy – on ma Cię nauczyć a nie słuchać radia.
Po 3: Jeżdżenie w kółko tymi samymi ulicami przez 30 godzin to nie nauka, to wykonywanie schematów. Schematy są złe.
Po 4: Jeżeli znasz już wszystkiego hity z radia na pamięć to wiedz, że nie jest z Tobą dobrze.
Po 5: Nie bój się pytać, instruktor jest po to, żeby rozwiać Twoje wątpliwości, masz prawo czegoś nie wiedzieć.

Wakacje z telewizją cz.4 i chyba ostatnia 2011: „Winobranie Kabaretu, Kabaretu Winobranie – Kabaretobranie!” Edycja III

Oto nadeszła pora ostatniej wielkiej realizacji telewizyjnej tych wakacji. Wzorem roku ubiegłego sezon zakończyło Kabaretobranie w Zielonej Górze i również wzorem roku poprzedniego pojawiłam się na tej imprezie.
Nie cierpię Polsatu, tak chyba powinnam rozpocząć opis tego co widziałam. Nie ma to nic wspólnego z Kabaretami lub z artystami występującymi tak ogólnie, ale no nie mogę się przekonać do tych ich realizacji z dziurawo zagospodarowanymi przerwami i konkursami SMS. Jest to dla mnie nie do przejścia i już, nic na to nie poradzę. Może to być jednak wina tego, że przyzwyczaiłam się do ekipy TVP i ich sposoby robienia realizacji. Chociaż jak tak wspominam zeszły rok to Polsat i tak się sporo nauczył.
Co do występujących – festiwal powtórek. A szkoda, wielka szkoda, bo wychodzi na to, że każdy z obecnie topowych kabaretów ma w repertuarze 3 skecze, które gra zamiennie na różnych realizacjach. Tak wiem, jest inaczej, kabarety mają całe godzinne albo i dłuższe programy na których widzowie świetnie się bawią, jednak w telewizji tego nie widać, ciągle to samo. Jak zobaczyłam Roberta Korólczyka który wzorem realizacji dwa tygodnie wcześniejszej wychodzi na scenę jako góral zaczęłam wątpić we własne zmysły. Skąd taki pomysł? Dla mnie kompletnie nie trafiony. Z całą moją sympatią do Młodych właśnie czy do Jurków ale dlaczego ciągle w TV są te same skecze? Nie rozumiem. Jeszcze na dobitkę w kabaretonie wystąpiła Kasia Pakosińska, która brak reakcji na teksty nadrabiała reakcjami na śmiech. No i przede wszystkim, telewizje lubią powtarzać po sobie błędy, zaproszenie „Zielonsów” było takim samym błędem jak zaproszenie zespołu Maćka Miecznikowskiego na Mazury, no dobra, może to nie błąd, ale to po prostu nic nie wniosło ani do jednego ani do drugiego kabaretonu. Ostatnio doszłam do wniosku, że jak tak dalej pójdzie to zobaczę wszystkie zespoły z tej „Bitwy na Głosy” nie oglądając ani jednego odcinka tego show.

Czwarta ściana nie istnieje – Zielona Góra w Zielonej Górze ze spektaklem „Bliżej niż dalej”

Przez drogę do Zielonej Góry zastanawiałam się, co takiego szykuje Zielonogórskie Zagłębie Kabaretowe na piątkowy wieczór, a wracając do Szczecina w niedzielę, zastanawiałam się jak ugryźć to co widziałam. Bo to co widziałam, nijak nie wpasowywało się to co w kabarecie widziałam dotychczas. Z resztą, Zielona ma to do siebie, że lubi wywracać moje wyobrażenie o kabaretach.
Pomysł wyjazdu na „Bliżej niż dalej” powstał w środę, czyli dokładnie 2 dni przed występem, Julka wysłała mi SMSa, że jest taka i taka impreza i że co ja na to, a ja na to, że „Jedźmy!”. Oczywiście, nie obyło się bez paru kompromitacji, pytanie o to jak dojść na jakąś ulicę stojąc właściwie na niej nie jest najlepszym pomysłem, podążanie za pewnymi ludźmi z nadzieją, że nas doprowadzą na miejsce – również. Poza tym, wszędzie adres podany był jako Żeromskiego 12, a pod tym adresem nie było nic… przez chwile myśleliśmy, że to coś w stylu peronu 9 i 3/4 , że trzeba walnąć głową w ścianę czy coś w tym stylu. Ale zanim spróbowaliśmy tego pomysłu, okazało się, że naprzeciwko pod Żeromskiego 16 jest i scena i kabarety. Całe szczęście, bo ściana wyglądała na solidną.
Podróże kształcą, tzw. „turystyka kabaretowa” też, podczas wyjazdu do Zielonej Góry naczyłam się…kisić ogórki. Bo oto, właśnie tego dnia, przed występami kabaretowymi odbył się konkurs w tej właśnie dziedzinie. Nie żebym brała udział, ale zebrani widzowie zrobili 34 słoików ogórków do ukiszenia, trochę to trwało, więc co nieco się nauczyłam. Podczas rytualnego kiszenia na scenie przygrywał nie kto inny jak zespół ni to disco polo ni to folklor, znaczy generalnie owe dziwa nazywały się „Malinki” i „Sześciopak”, radości dostarczyli co nie miara, zwłaszcza jeżeli obserwowało się tańce co niektórych widzów.

8 sierpnia 2011

Kobieta za kierownicą odcinek. 1 „-Czujesz, że już umiesz? -I tak nie zdasz” A ja zdałam!

Tak oto na blogu rozpoczynam kolejny cykl, obok „Z pamiętnika warsztatowicza” i „Wakacje z telewizją” , ten chyba będzie rzadziej aktualizowany ale niektórych rzeczy w tym temacie aż żal nie opisać.
                Po chwili euforii związanej ze zdanym egzaminem (nie przyznam się, za którym razem, w związku z tym tematem dalej czuję „urażoną dumę”)  doszłam do wniosku, że ja mam coś z mózgiem nie tak. Moje zdawanie egzaminu można określić zdaniem „im mniej tym lepiej” tzn. im mniej mi zależało tym lepiej mi szło. Była piękna pogoda, przemiła pani egzaminator, czułam się maksymalnie przygotowana i co? I nic, na karcie z egzaminu którą otrzymałam widniały słowa „Wynik Negatywny”. Inny egzaminator, pomijając całkowicie fakt, że przeszkadzało mu nawet to, że oddycham, woził mnie (chociaż w sumie to ja woziłam jego) po ulicach o mało zagęszczonym ruchu, słoneczko świeciło ale gdzie tam! Wynik Negatywny. I tak, dalej i tak dalej, i tak dalej, chociaż nie, nie tak dużo!
                Bo w końcu nadszedł dzień kolejnego egzaminu, lało niesamowicie, dzień przed wyjazdem, czyli głowę miałam zajętą zupełnie czymś innym. Ale poszłam, zawołali grupę do poczekalni, w telewizorze na ścianie same wiadomości o morderstwach, powodziach itp. Itd. Istna sielanka. Wyczytali pierwszą osobę, piątą, dziesiątą a ja dalej siedziałam, piętnastą, minęło 45 minut, zaczęło mi być powoli wszystko jedno. Wtedy pan z głośnika wypowiedział moje imię i nazwisko z informacją, że „Zapraszamy na egzamin”, no to jak zapraszają to idę. Jak tak siedziałam to oglądałam przez przeszklone drzwi jak ludzie radzą sobie na placu, jakieś ¾ z tego placu w ogóle nie wyjechało (jedna Dziewczyna, na oko jakoś w moim wieku, nawet nie wsiadła za kierownicę, odpadła przy wskazywaniu świateł przeciwmgłowych) toteż ja byłam już właściwie pewna, że nie zdam, to że wsiadłam do tego samochodu było dla mnie tylko formalnością, 15 minut i do domu. Planowałam, że na pocieszenie pójdę sobie kupić jakiś t-shirt.

7 sierpnia 2011

Roczek ledwie poukładanego pamiętnika.

                               To już rok od kiedy możecie czytać to co udaje mi się lepiej lub gorzej sklecić na klawiaturze swojego komputera. Ależ szybko zleciało, nie wiedziałam że jestem tu już tak długo.  Przez ten czas udało mi się opublikować 79 notek (ta jest 80, akurat się złożyła okrągła liczba) z czego 61 zostało napisanych już specjalnie na tego bloga. Całkiem sporo jeżeli weźmiemy pod uwagę moje lenistwo. Rekordowy pod względem pisania był grudzień 2010 w którym opublikowałam aż 10 notek.
                Uwielbiam sposób gromadzenia statystyk na bloggerze, bo oprócz tego, że mówią mi one, że przez ten rok było Was tu 5788 osób (wow!). To mogą mi one powiedzieć też to, co czytacie i jak tu trafiacie. Ujawniam zatem trochę tych statystyk:
  • Miesiąc, w którym najwięcej osób odwiedziło bloga to listopad 2010 – 633 wejścia, a najmniej – 95 w sierpniu 2010
  • Najchętniej czytaliście notkę pt. „Coma w trzech smakach”  - 407 wyświetleń
  • Aż 1362 osoby trafiły na bloga wpisując jakieś hasło w wyszukiwarkę Google
  • Najczęściej wyszukiwanymi słowami po których wyświetlił się blog były:  „Lennika”, „Artur Andrus” , „Kabaret Tłum”
  • Najdziwniejsze hasła jakie dostrzegłam po których wyświetlił się blog: „co zrobić jak się ma Limo?”, „ktoś widział Bartka Kurka z dziewczyną”, „jak zostać reporterem ekabaret” (pozdrawiam obie te osoby, przykro mi, że nie dowiedzieli się z tej strony tego, czego chcieli)
  • Poza Google, na bloga trafialiście najczęściej klikając w odnośniki na forum Comy, gdzie ktoś umieścił jeden z moim wpisów, z blogów Daguchny i Meidzi, no i tradycyjnie odnośników na Facebooku i Photoblogu
  • Najwięcej czytelników bloga korzysta z przeglądarki Firefox (2072) i systemu Windows (5500)
  • Najdziwniejsze miejsce z którego odnotowano wejście na bloga: Izrael
  • Notki najczęściej były tagowane słowem „Kabaret” (51) następny tag to „Relacje” (49)

4 sierpnia 2011

Niespodzianki na Mazurach – IV Węgorzewska Biesiada Kabaretowa

Pamiętam jak Julka podesłała mi jakiś plakat, gdzie byli Jurki, Hrabi, Kabaret Moralnego Niepokoju i Chyba. Nazwa miejscowości była mi jakoś znajoma więc stwierdziłam, „Dzień po Koszalinie…jedźmy!”  Dopiero później się okazało, że Węgorzyno i Węgorzewo to nie jest to samo, ale powiedziało się A to trzeba powiedzieć B – wyruszyłyśmy na Mazury naszym „ulubionym” środkiem transportu, PKSem z Olsztyna. Węgorzewo przywitało nas nadspodziewanie ładną pogodą, zważywszy na to, że w Koszalinie właściwie przez cale 2 dni padało , widok słońca mógł nas cieszyć, więc cieszył, bardzo.
                Kabareton na którego bilety kosztowały 40zł okazał się być zwykłym plenerem z małą scenką i szkolnymi krzesełkami pod sceną. No ale cóż, jak zgodnie stwierdziłyśmy po tym jak wysiadłyśmy z PKSu, Węgorzewo metropolią nie jest. Chociaż po takim widoku nieco zdziwiło nas to, że w takich warunkach ma wystąpić Hrabi, bo przecież zwykle na takich imprezach się ich nie widuje. Ale, tu drugie stwierdzenie, po Mazurskiej mało co jest nas w stanie zdziwić.
                Całość poprowadził Piotr Gumulec czyli Guma z kabaretu Chyba i z tego prowadzenia byłam bardzo zadowolona, lekko, na luzie, z resztą właśnie tego powinno się spodziewać po człowieku, który występuje w grupie improwizacyjnej.  Jak to często bywa na kabaretonach, pierwszy na pożarcie idzie najmłodszy, czyli macierzysta formacja Konferansjera, Kabaret Chyba z Wrocławia z fragmentem programu „Sliby Chyby”.  Nie wiem co się wydarzyło od marca i czy może to wina publiczności i miejsca ale wypadli słabo, aż szkoda bo przecież wiem że potrafią a jakoś tego nie pokazali. Chociaż skecz o PKP nadal bardzo lubię, jest taki, prawdziwy… Tak czy owak, chyba wolę Chybę w klimacie pozaplenerowym.
                Jako drugi kabaret wystąpiły Jurki z fragmentami „Albumu Rodzinnego” – oglądam ten program i oglądam i się naoglądać nie mogę. Stale świeży, stale urozmaicony improwizacjami stale grany z ogromną energią. Potrafię już cytować z pamięci całe fragmenty, ale co z tego? Jurki w tym programie bronią się w każdych warunkach, czy to kameralna sala  czy to plener. W ich występie była pierwsza niespodzianka tego wieczoru, w skeczu „Namiętna Eliza” wystąpili gościnnie Kamol z Hrabi i Guma  wcielając się w kolejnych kochanków Marylki zbierając ogromny aplauz. Jurki były zdecydowanie najlepszym kabaretem tego wieczoru.

3 sierpnia 2011

Wakacje z telewizją cz. 3 „Bitwa na…czary?”

                Ogólnie rzecz biorąc, to nie wiem co mi się podobało. Siedząc przez parę godzin na dworcu w Olsztynie próbowałam się nad tym szczerze zastanowić, ale mi nie szło. Bo naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, nawet ogólnikami co mi się w tym koszalińskim kabaretonie podobało  (Albo, nie jestem w stanie przyznać się przed samą sobą do tego, że coś mi się podobało) chociaż nie mogę powiedzieć też, że mi się nie podobało. Trzeba się nad tym zastanowić.
                Ostatnimi czasy, rzadko się zdarza, żeby ekipa szczecińsko-poznańska liczyła na wyjeździe więcej niż 3 osoby. Koszalin swoją magiczną siłą zwabił aż 5 osób ze starego składu Szczecińskiej Mafii Kabaretowej, to pierwsze zaskoczenie tego wyjazdu. Drugim nie wiele większym było to, że oprócz wpadki z wyłączony mikroportem Roberta Korólczyka nie było większych dramatów, przynajmniej nie na wizji. Bo podczas przerwy Łowcom przez problemy techniczne wypadł cały nowy skecz i wielka szkoda, bo rzecz była/jest  przefantastyczna. Próba generalna nie napawała optymizmem, więc to co się wydarzyło można naprawdę uznać za uśmiech losy w porównaniu do tego, co się mogło wydarzyć.
                Co do kabaretów, Koszalin od zawsze wyróżniał się składem. Co roku można tam zobaczyć kabarety, które nie są zapraszane, powiedzmy na Mazurską Noc Kabaretową, mowa tu na przykład o Raku, który na Festiwalu w Koszalinie pojawił się po raz 16. Wszystko na tym kabaretonie kręci się wkoło Konia Polskiego, który to autentycznie czuwa nad całością widowiska –co stanowi kolejną cechę, która odróżnia ten od innych kabaretonów. W tym roku, skład był dość odmienny od Kabaretowego Klubu Dwójki na Wakacjach czy Mazurskiej Nocy Kabaretowej, wystąpiły kabarety, których według niektórych tam brakowało. Czyli Neo-Nówka, Kabaret Skeczów Męczących, Paranienormalni, Jurki, Formacja Chatelet czy Kabaret pod Wyrwigroszem co w połączeniu z Kabaretem Młodych Panów (nie macie wrażenia, że oni są w tym roku wszędzie?) , Łowcami.B ,  Rakiem i Koniem Polskim dało najbardziej medialny skład spośród wszystkich kabaretonów tego lata.