13 listopada 2011

Kabaret Skeczów Męczących, cały czas do...tyłu

 Dużo narzekania, dużo niechęci do podmiotu opisywanego, jeżeli należysz do sekty wyznawców Kabaretu Skeczów Męczących przejdź od razu do zakładki "Komentarze" pod notką i napisz coś obraźliwego pod moim adresem (uprasza się o nie uwłaczanie rodzinie), jeżeli nie, zapraszam do czytania (oczywiście też możesz coś potem napisać).
             
Kabaret Skeczów Męczących to jedna z tych formacji kabaretowych, które ostatnio omijałam szerokim łukiem. Powody tego były różne, prywatne czy artystyczne…jakoś nie po drodze mi z nimi było. Jednak, kiedy przyjechali już do Szczecina to poczułam się wręcz w obowiązku, żeby pójść się przekonać, czy to co myślę, jest słuszne.
                Dziwny to występ był, bilety były puszczone do sprzedaży właściwie na tydzień przed występem, przez co widownia szczecińskiej filharmonii nie była zapełniona nawet w połowie, publiczność stanowiło około 50 osób, jednak, braki wystąpiły nie tylko wśród publiczności, także na scenie nie wystąpili wszyscy Ci, których spodziewać się można było. Męczący wystąpili w składzie trzyosobowym, zabrakło Michała, który podczas Ryjka złamał nogę i niestety musiał zostać w domu. Przez to, występ można było potraktować, jako ciekawostkę i przymknąć oko na kilka niedociągnięć.
                Niestety, nie ma się co oszukiwać, Męczącym dużo brakuje do formy, którą prezentowali jeszcze nie tak dawno: dłużyzny, powtórki, schematy – to tylko kilka cech programu, który zobaczyłam na scenie. Zbrakło w tym kabarecie tego, co kiedyś ceniłam u nich najbardziej – świeżości i spontaniczności, wszystko stało się przewidywalne. Można sobie wmawiać, że to dlatego, że szczeciński występ był ich trzecim graniem tego dnia, ale oszukiwanie siebie w ten sposób nie ma sensu. Występ z gatunku „byle szybciej”, przynajmniej takie odniosłam wrażenie. W pewnym momencie, zrobiło mi się smutno, to może i dziwne, że na występie kabaretowym zrobiło mi się smutno, ale kiedy pomyślałam, że prawie dokładnie 4 lata wcześniej byłam na KSM i płakałam ze śmiechu, zatęskniłam z tymi czasami. Skeczowo rewelacji nie było, Śruba, dopalacze, kieszonkowcy, skecz z tegorocznego Ryjka z kategorii „Coś tu śmierdzi” (zapowiadany jako remake, ale jeszcze nie doszłam kogo był oryginał) – odnotować należy fakt, że rzecz jest polityczna, co mnie kompletnie zadziwiło, bo pamiętam jaką klapą było ostatnie dokonanie Męczących w tej materii parę lat temu, po co się za to brać? A na bis nieśmiertelny Krzynówek i short o człowieku -kunie, przed którym pomyślałam sobie, że jeżeli mnie to szczerze rozbawi to się załamię, na szczęście się to nie stało.
                Męczącym udało się wybronić dwoma rzeczami. Po pierwsze piosenkami, podczas „Chwytaj Dzień” poczułam się po prostu dobrze i wręcz ucieszyłam się, że tam jestem. A po drugie to ciepło nigdy nie przestanie na mnie pozytywnie działać i koić wszelką złość. Nienawidzę siebie za to.
                To nie jest tak, że żałuję, że spędziłam ten wieczór w towarzystwie KSM, wręcz mogę powiedzieć, że się cieszę, bo mimo wszystko stęskniłam się za nimi, tak po prostu, czysto prywatnie. Ale scenicznie czekam na lepsze czasy.