31 marca 2012

Sadhappy, happysad w Słowianinie

Nie byłam w Słowianinie, długo, długo, długo, miałam iść chyba jakiś rok temu na koncert solo Roguckiego, który odwołali a tak, to chyba ostatnio 19 marca 2010 na Strachach na Lachy, a na happysad nie byłam jeszcze dłużej, chociaż to chyba też były okolice początku roku 2010. Nie ważne, ważne, że mimo złych koncertowych doświadczeń wróciłam do koncertowej wersji happysad.
I okazało się, że słusznie, bo jakoś tak, przyjemnie było, być może, dlatego, że cały ten czas schodzenia się ludzi, którego tak nie lubię spędziłam na schodkach wręczając ulotki Szczecin Baltic Rock Meeting (a TUTAJ jest link do szczegółów tej imprezy) i przyszłam sobie dopiero na sam początek koncertu. Teraz pora się chyba wytłumaczyć, skąd to odwrócenie wyrazów w tytule,  momentami repertuar był tak dobrany, że nic tylko popaść w depresję, nagromadzenie tych smętnych piosenek było aż przesadne, może lepiej by było je poprzetykać tymi weselszymi a nie zrzucać wszystkie razem? Nie wiem, ale było moment, że czułam się tym koncertem przytłoczona. Chociaż nie ukrywam, że podobało mi się bardzo, dawno nie miałam okazji sobie pośpiewać i poskakać. Tak się zastanawiam, na co tu jeszcze ponarzekać, ale nie bardzo wiem do czego się przyczepić, obsuwa była, nie powiem, że nie, około pół godziny ale spędziłam ją przy drzwiach rozmawiając z ochroniarzami i witając raz po raz pojawiających się znajomych. Trochę zaskoczył mnie fakt, spisywania oświadczeń o sprawowaniu opieki nad małoletnimi, ale pomysł popieram, takie koncerty to nie miejsce dla dzieci pozostawionych bez opieki.  Nie było zbyt dużo piosenek z nowej, nadchodzącej płyty, ale dla mnie to akurat dobrze, bo chodzę na koncerty głównie żeby się bawić do tego co już znam. Nagłośnienie, forma zespołu…wszystko na przyzwoitym poziomie.
Aż chciałoby się chodzić na tylko takie koncerty, czego sobie i Wam życzę ;)

Specjalne podziękowanie dla pana Marka Pawlaka z Agencji Koncertowej Brandhouse za możliwość uczestniczenia w koncercie.
Po kliknięciu „Czytaj więcej” można zapoznać się z koncertową setlistą.

Kabaret w skeczach męczących w realu i w wersji cyfrowej

                Jak ja lubię się spotykać z Męczącymi. To takie moje pierwsze przemyślenie po występie w pierwszy dzień wiosny. Występ ten, to taka pseudozamknięta impreza, spotkanie z policją, gdzie w nagrodę za wysłuchanie półgodzinnego wykładu można było zobaczyć godzinny występ kabaretu.
                Godzina…trochę krótko, ale KSM zadbał o to, żeby publiczność się nie nudziła. Zaczęli bardzo pozytywnie, bo od piosenki „Chwytaj Dzień”, którą polubiłam już od pamiętnej wizyty na realizacji w Koszalinie w lipcu 2011. Oprócz tego, zaśpiewali jeszcze „Chodzimy po kolędzie”, które, ku mojemu własnemu zdziwieniu, dopiero drugi raz widziałam na żywo, a pierwszy w warunkach godziwych (czyt. Nie na plenerze). Oprócz tego, o ile dobrze kojarzę, byli „Kieszonkowcy”, „Hymny na Euro” i ku mojej niesłychanej radości, nowy skecz, chociaż tematycznie nie taki nowy, bo traktujący po raz kolejny o polskiej reprezentacji piłki nożnej, ale momentami fajny, absurdalny klimat, podoba mi się! Mimo, że może trochę zbyt długi.
                Największym zaskoczeniem występu było to, że po nim, można było wejść w posiadanie płyty, która swoją premierę będzie miała dopiero 1 kwietnia. Ale kupiłam, na dodatek w wersji limitowanej, obejrzałam, to się podzielę tym, co myślę, chociaż nie powiem za dużo, żeby Wam nie psuć niespodzianki.
                Płyta „Śmiechosteron” to jedno z najdłużej, jeżeli nie najdłużej wydawane wydawnictwo polskiego kabaretu. Zrealizowana z rozmachem, pod patronatem telewizji, co w przypadku Męczących oczywiście, nie dziwi.  Na płycie znalazły się największe hity KSM, które mieli na koncie do momentu nagrania, czyli do lutego 2011 takie jak „Nasza klasa”, „Piosenka trenera”, czy „Śruba” .  Nagranie zostało zrealizowane w Kieleckim Domu Kultury, którego scena na płycie, wygląda na przeogromną, co potęguje kolorowa telewizyjna scenografia, która chyba jednak nie do końca odzwierciedla klimat poszczególnych skeczów, na co uwagę zwracają sami kabareciarze w komentarzu reżyserskim. Komentarz ten, razem z teledyskami do kilku kabaretowych piosenek są prezentem na osób, które zakupiły wersję limitowaną, ciekawy pomysł, dodatkowo do wersji limitowanej dokładana jest smycz z logiem Kabaretu, ot, gadżety chyba lubi każdy.
                Wydaje mi się, że warto było trochę poczekać na tę płytę, jest jednym z najlepiej zrealizowanych zapisów dorobku kabaretów, poza tym ładnie i profesjonalnie podana, nic tylko chodzić na występy albo czekać na 1 kwietnia, kto jeszcze nie ma.

PS. Poza tym, Męczący zaczęli grać na mikroportach, mam radość!


Specjalnie podziękowania dla Marcina Szczurkiewicza, za udostępnienie miejsca na widowni i za stały kontakt.

Fot. Patrycja Chojnacka

Pił w Spale, spał w Pile i wydał płytę.

                Z nieskrywaną radością przyjęłam fakt, że Artur Andrus w pewnych kręgach nazywany Anturem wydaje płytę. Z kolei fakt, że jego płytę wydaje Mystic Production, czyli wydawcy między innymi Comy, happysad czy Czesława który śpiewa spotkał się u mnie z jeszcze większą radością, wszak jak mówi sam autor „Myśliwieckiej”, „życie jest dziwne, eh” .
                „Myśliwiecka” to zbiór piosenek, które Artur Andrus wykonywał, kiedyś, gdzieś tam, takie jak „Piłem w Spale, spałem w Pile” czy „Piosenka o podrywie na Misia”, którą zna chyba każdy kabaretowy fan a i pewnie nie tylko. Piosenki te zyskały nowe, często zaskakujące aranżacje, można polemizować, czy teraz brzmią lepiej, czy gorzej, brzmią inaczej, może bardziej profesjonalnie? Z pewnością tak. Chociaż głos pana Artura, niezmienny, niezmiennie uroczy oczywiście J
                Posiadacz płyty z pewnością zwróci uwagę, na tzw. Komentarz od autora, w książeczce dołączonej do płyty autor tłumaczy, z jakich pobudek powstawały kolejne teksty i kompozycje na płycie, z pewnością duża gratka dla fanów, który Artur Andrus, ma nie mało.
                Z pewnością, jest to ta kabaretowa pozycja wydawnicza, której na rynku brakowało, jak dobrze, że przedstawiciel Mystic Production odezwał się do pana Artura, z propozycją wydania płyty, że to nie był żart i, że pan Artur się zgodził. To teraz chyba czas na ogólnopolskie tournée? Nie obraziłabym się ;)

PS. Notka dedykowana wszystkim tym, którzy wpisując w google „Artur Andrus” trafili na mój blog, mnóstwo Was!


Czesuaf na ziemi szczecińskiej

Ale wstyd, ale wstyd… przecież od tego występu minął już miesiąc a tu nic…dramat. Już naprawiam.
Magdalena była na Czesuafach po raz 30, dlatego walnęliśmy
sobie pamiątkową fotkę ;)
Na oficjalną wizytę Czesuafa z pełnym programem w Szczecinie trzeba było czekać od października 2009, co prawda bywali w naszym mieście później, ale nigdy tak „pełnoprawnie”. Dlatego też, wiadomość o tym, ze przybywają do szczecińskiego Rockera przyjęłam z niemałym entuzjazmem.
Było ciężko, nawet bardzo ciężko, niekompetencja niektórych osób, fatalne warunki na scenie, dogadująca publiczność…generalnie, momentami miałam wrażenie, że jest gorzej niż źle, że to tak delikatnie ujmę. Występ prawdopodobnie uratował jedynie profesjonalizm Cześków. Zagrali, nieco krótszą niż w Stargardzie wersję swojego programu „Na życzenie”.  Jeżeli weźmiemy pod uwagę, chociażby brak kulis na scenie i wielkość tej sceny to ciężko cokolwiek temu występowi zarzucić.
Miałam okazję, już drugi raz przyjrzeć się temu programowi i trzeba przyznać, że ma on to „coś”. Zwłaszcza nadal fenomenalne piosenki razem z choreografią.  Muszę przyznać, że mam już swoje ulubione momenty, na które specjalnie czekałam i się nie zawiodłam, skecze o „Kwiaciarni” i o wynajmowaniu mieszkania niezmiennie mnie bawią, mimo, że ten drugi na przykład widziałam już w grudniu w Zielonej Górze. Czesuaf w tym programie bardzo lubuje się w niedopowiedzianym klimacie i mocną pointą, a ja lubię taki kabaret, dlatego z przyjemnością patrzy mi się na ten program.
Poza tym, skecz, w którym kabaret porównuje mężczyznę do pantofelka niezmiennie poprawia mi humor, aż się cieszę na samą myśl ;)
No i generalnie, byle do następnego spotkania z Czesuafami, może tylko w lepszych warunkach…

3 marca 2012

Sztuka liderowania cz.1

Jeszcze w lutym odbyło się pierwsze spotkanie w ramach programu Lider Zachodniopomorski. Program Lidera obejmuje cykl szkoleń, podczas których młodzi ludzie wybrani spośród zgłoszeń z całego województwa mają szansę nauczyć się zarządzania grupą i organizacji zadań publicznych.
                Tyle ze wstępu, nie trudno się domyślić, że biorę udział w spotkaniach Lidera Zachodniopomorskiego. Po pierwszym spotkaniu, mogę szczerze powiedzieć,  że jestem miło zaskoczona tym, w jaki sposób ten projekt się odbywa. Spodziewałam się bardziej „wykładowego” trybu, a tu zaskoczenie bo przynajmniej podczas pierwszych dwóch dni zajęć, grupa uczestników była mocno aktywizowana. Jeżeli chodzi o samą grupę, to jesteśmy dosyć zróżnicowani, zarówno pod względem wieku jak i zainteresowań, łączy nas właściwie tylko jedna rzecz, chcemy działać na rzecz swoich lokalnych społeczności i nie tylko.
                Pierwsze warsztaty dotyczyły współpracy w grupie, nie ukrywam, że ucieszyła mnie taka tematyka, ponieważ, często przy realizacji naszych projektów, mamy różne problemy i wątpliwości dotyczące pracy w mniejszych, czy większych grupach. Uczestnicy, mieli okazję dowiedzieć się, jak działają grupy pod względem psychologicznym czy charakterologicznym oraz jak skutecznie pracować i motywować się w grupie. Uważam, że to dobrze, że akurat ten temat był pierwszą rzeczą omawianą podczas zajęć i że wiedza na nich zdobyta przyda nam się chociażby, na następnych zajęciach.
                Trzeba przyznać, że organizacja zajęć stoi na najwyższym poziomie, ciekawi goście i prowadzący zajęcia, nocleg i wyżywienie zapewniane przez organizatora, oraz atmosfera wytworzona na zajęciach, sprawia, że zapewne nie tylko ja czekam na następne liderowe spotkania, które już za 2 tygodnie.