17 czerwca 2012

Kabaretowy Koniec Świata, nie taki 2012 straszny jak go malują.


                Rok 2012 wielu kojarzy się przede wszystkim z szeroko zapowiadanym końcem świata (chociaż coś słyszałam, że już się z tego wycofali). Aby osłodzić ten koniec świata, w tej chwili chyba najbardziej topowe kabarety takie jak Paranienormalni, Kabaret Skeczów Męczących, Nowaki, Łowcy.B i Słoiczek po cukrze wybrały się w wspólną trasą, której motywem przewodnim jest właśnie koniec świata.
                Autorem scenariusza a zarazem prowadzącymi ten kabareton zostali Paranienormalni, którzy akurat w tej roli sprawdzają się dość dobrze, sympatycznym akcentem są wspólne scenki z innymi kabaretami, które płynnie przechodzą w skecze. Jednak jeżeli chodzi o łączenie pomiędzy poszczególnymi kabaretami wyglądało to na dość poszarpane, może bardziej sprawdziłaby się formuła, w której wspólne scenki prowadziłyby do zapowiedzi kabaretu? Albo gdyby przyjąć formułę taką jak chociażby w Galowym Wieczorze Kabaretowym, gdzie skecze poszególnych kabaretów są poprzeplatane a nie na zasadzie półgodzinnych setów. Nie wiem, czegoś mi tu zabrakło, czegoś co nadałoby temu więcej dynamiki.
                Pierwszą grupą, która zaprezentowała się na scenie był Kabaret Skeczów Męczących, który wyjątkowo jak na ostatni czas, zaskoczył mnie grając nowości. Ściślej mówiąc, dwa nowe skecze, jeden o imprezie firmowej i drugi w którym, Marcin wciela się w rolę diabła, oba mają lepsze i słabsze momenty, oba są jak na obecną modę przystało nieco za długie ale no cieszy mnie, że jest coś nowego, chociaż pewnie przy oglądaniu całego programu te nowości by gdzieś zginęły w natłoku Hymnów na Euro.
                Drugim zespołem tego kabaretonu była dla mnie największa zagadka z tej grupy, Słoiczek po Cukrze, pod Galowym Wieczorze Kabaretowym, który później został przekształcony w Piłkarską Galę Kabaretową dziewczyny wylądowały w tym kabaretonie. Nie do końca rozumiem dlaczego, bo jak dla mnie nie są zespołem, który się w takich imprezach sprawdza,  to co grają jest fajne ale chyba nie w amfiteatrze a w jakiś małych zamkniętych salach, ja rozumiem pragnienie pokazania się szerszej publiczności, ale odbywa się to chyba niestety kosztem odbierania wartości własnemu materiałowi.
                Kolejnym kabaretem był kabaret Nowaki, który również zagrał coś, czego jeszcze nie widziałam, i w sumie nie wiem, czy to była wina, tego, że dawno nie bywałam na występach czy tego, że naprawdę wszyscy piszą dużo nowych rzeczy, nie mniej, podoba mi się to, no i warto odnotować, że była moja ulubiona piosenka o wulgaryzmach i była to w ogóle, dopiero pierwsza piosenka w tym kabaretonie, ale zaczęło się dobrze. No i przede wszystkim, stale jestem pod wrażeniem umiejętności komediowych Ady.

Juwe, Juwenalia kto nie pije…


                Jak już się tak czepiłam tematu maturalnego to wypada dodać, że po powrocie z matury ustnej z angielskiego, przebrałam się w normalne ciuchy i ruszyłam na Łasztownie gdzie jak to mówią, czekała mnie moc wrażeń i atrakcji (i sprzeniewierzone 25zł, pozdrawiam J) w postaci juwenaliowych koncertów. Skład wykonawców pierwszych 2 dni na których byłam, co tu dużo mówić, wyborny. Vavamuffin, Hey, Łąki Łan, Farben Lehre, Czesław Śpiewa, East West Rockers.
                Wybór Łasztowini jako miejsca, gdzie ma odbywać się coroczne święto studentów jest wyborem niezwykle trafionym. Zwłaszcza ze względu na dużą odległość od budynków mieszkalnych, co sprawia, że juwenaliowe koncerty mogą trwać do późnych godzin nocnych. No ten klimat juwenaliowego miasteczka…podoba mi się.
                Pierwszą juwenaliową gwiazdą tegorocznych juwenaliów było Vavamuffin, pomimo dość wczesnej pory i ludzi którzy dopiero się zbierali wypadli świetnie, przede wszystkim bardzo energetycznie. Z resztą, jak się później okazało to chyba właśnie koncerty reggae wypadły najlepiej. Kontrastowo dla Vavamuffin wypadł Hey, który dał wręcz ascetyczny koncert, mało świateł, mało interakcji z publicznością (co w sumie w przypadku Kasi Nosowskiej nie dziwi wcale), mnie nie przekonali i chociaż to na nich przyszedł największy tłum ludzi to z mojej perspektywy wcale nie było widać, żeby się bardzo dobrze bawili. No cóż, taka estetyka Hey’a, głównym plusem tego koncertu, jest przede wszystkim to, że nie zabrakło największych hitów, takich jak „Mimo wszystko” czy „Teksański”. Pomimo, że nazwijmy to, marketingowo, to Hey był największą gwiazdą,na koniec pierwszego dnia zagrał Łąki Łan, i niech żałuje kto nie został, ja sama żałuję, że nie mogłam zostać do końca koncertu, zostało bardzo mało ludzi jak na możliwości Łasztowni ale Ci co zostali bawili się świetnie, chociaż Łąki Łan zarówno muzycznie jak i wizerunkowo trudno sprecyzować i zaszufladkować, to trzeba po prostu przeżyć.
                Drugi dzień zaczął się od mocnego uderzenia, czyli Farben Lehre, dookoła jasno, pod sceną dość mało ludzi i problemy techniczne. Tak w skrócie można opisać ten koncert. Ale co z tego? Zespół pomimo wszystkich przeciwności zagrał świetnie, energetycznie i ze swoimi największymi hitami. Szacunek dla nich, bo po tylu razach ile zgłaszali problemy techniczne mogli powiedzieć, że po prostu nie grają, ale zagrali i to jak! Dziwna to rzecz, że drugiego dnia „największa nazwa” też nie zagrała jako ostatnia, Czesław Śpiewa bo o nich mowa, zagrali jako drugi wykonawca wieczoru i…no cóż można powiedzieć? Największą rekomendacją byłoby to, że zabrakło biletów, a pod sceną był taki ścisk, że nie było czym oddychać. Chociaż z drugiej strony, to nie był koncert do zabawy, a co najwyżej do pobujania się, Czesław Mozil i jego muzycy, nie wiem jak to inaczej określić, rozwalili mnie muzycznie. Największe hity w koncertowych aranżacjach wypadły świetnie, szczególnie w pamięć zapadło mi „Pożegnanie Małego Wojownika” i „Kiedy Tatuś sypiał z Mamą” zagrane dwa razy, po polsku i po angielsku, bo przecież jak się coś śpiewa po angielsku to jest od razu bardziej hitowe. Mówiąc o tym koncercie, nie sposób nie wspomnieć o konferansjerce Czesława, która może i momentami infantylna, ale bardzo urocza, „Bujaj się studencie!” wołał, więc student się bujał, na dodatek bardzo zadowolony.

12 czerwca 2012

Poznański GZIK kontra szczeciński paprykarz – Improwizacje w Szczecińskim Inkubatorze Kultury


Ciężko mi było uwierzyć w to, że GZIK czyli poznańska formacja improwizacyjna Szamotuły-Wronki – Krzyż, składająca się z członków kabaretu Czesuaf, Kabareciarni Laskowika i kabaretu Adin (zawsze chciałam to napisać… J) bez żadnej szczególnej okazji przyjeżdża do Szczecina i to jeszcze do mojego kochanego Inku
i to jeszcze na dzień przed maturą z matematyki.
Nie ma lepszej opcji na odstresowanie się jak wieczór w dobrym towarzystwie zarówno na scenie jak i na publiczności.
                Z tą publicznością to w ogóle było śmiesznie, jakieś 90% z tych osób znałam, inaczej, znali się niemal wszyscy co wytworzyło niesamowity klimat. Dobry klimat na publiczności przekłada się na dobre pomysły, a dobre pomysły przekładają się na dobre improwizację. A poznańscy improwizatorzy na łatwiznę nie poszli, na szczególne uznanie zasługuje gra, w której scenki miały być przerywane piosenkami opartymi na ostatniej kwestii, a w tej grze Chomik i Wojtek płynący kajakiem, oficjalne mistrzostwo świata.
                Od czasu kiedy ostatnio byłam na ich występie, czyli w sierpniu 2011, wszystko poszło do przodu, więcej umiejętności, więcej zgrania w zespole, trudniejsze gry. Jeżeli miałabym wskazywać minusy, to wskazałabym na gubienie się prowadzącej Basi Tomkowiak, co ze względu na jej debiut można jej wybaczyć.
                Na koniec mały apel do ludności: przychodźcie na improwizacje! Impro bez publiczności to nie impro, także bierzcie pod pachę babkę, matkę, teściową, żonę, teścia, zięcia, brata i psa i marsz na impro! Bo warto, bo grupy są coraz lepsze, bo jest ich coraz więcej. Przyczyńmy się wszyscy razem do promocji tak fantastycznego rodzaju sztuki jakim jest komedia improwizowana! No! 

Ja, Lider


Dobry Lider potrafi swój projekt zaplanować, zareklamować, przeprowadzić a na końcu przeprowadzić odpowiednią i przynoszącą wnioski ewaluację. To główne wnioski jakie wyniosła czternastka młodych ludzi uczestniczących w programie „Lider Zachodniopomorski”. Zajęcia przeprowadzone przez profesjonalnych szkoleniowców dotyczyły chyba każdej dziedziny pracy nad projektem. Co najbardziej mnie w tym projekcie ucieszyło, to to, że podczas każdych zajęć bardzo mocno była zaangażowana grupa, wykonywanie wspólnie ćwiczeń wpływało nie tylko na integrację grupy ale także pozwoliło wypracować umiejętności, które przydają się do pracy w grupach na co dzień.
Szczególnie przydatne były zajęcia dotyczące sposobu otrzymywania grantów zarówno przez instytucje i firmy działające w Polsce jak i te ogólnoeuropejskie ze szczególnym uwzględnieniem europejskiego programu „Młodzież w działaniu”. Oraz zajęcia z zarządzania projektem, które wymagały przyszłościowego logicznego myślenia, które jest bardzo ważne w pracy nad projektem.
Myślę, że wszyscy uczestnicy wynieśli z tego programu to co najlepsze dla współpracy z grupą w której pracują na co dzień. Przydatne umiejętności, doświadczenie, umiejętnośc dochodzenia do kompromisu, słuchania drugiego człowieka, kreatywne myślenie, szybkie reakcje, przewidywanie skutków, mechnizmy działające w organizacjach trzeciego sektora, i może co najważniejsze, realne przykłady na to, że jak się chce, to można, wbrew obiegowej opinii, nawet w naszym regionie.
Nastał czas mini projektów realizowanych przez uczestników programu, z tej okazji  wszystkim uczestnikom Lidera no i oczywiście sobie życzę zapału do pracy i pomyślnej realizacji projektu. Bo warto J