8 maja 2010

Limo, FCH i KMP na majówce czyli dobrze, średnio i bardzo dobrze


Tegoroczna gryfińska Majówka zapraszała wybornym składem: Limo, FCH, KMP, Farben Lehre, T.Love.. Oraz „ciekawostka przyrodnicza” w postaci Szymona Jachimka i Wojtka Tremiszewskiego w roli prowadzących. Za to skład z jakim ja poszłam na tą imprezę tak fantastyczny nie był. Nie chodzi o to, że nie lubię Magdy i nie polubiłam Julii, chodzi raczej o to, że swoje przyjście zadeklarowało znacznie więcej osób. 
Pierwszy dzień upłynął pod znakiem gryfińskich „artystów” i Limo. Występy tych pierwszych umilali Wojtek z Szymonem, przeuroczymi w ich wykonaniu wpadkami językowymi „ta kobieta musi być bardzo zdemolowana”, „przyjrzeć się bardziej wizualnie” i tańcem. Tak! Wojtek z Szymonem tańczyli do muzyki ze spotu sponsorskiego, ten drugi tak się wczuł, że w pewnym momencie aż zrzucił buty. Poza tym okazało się, że Wojtek tak naprawdę ma 160cm wzrostu a to co widzimy to tylko wzrost sceniczny. W między czasie na miejsce przybyli też Ewa i Abelard, który to bardzo szybko ulotnił się spod sceny w towarzystwie chłopaków z naszej Szarpaniny. Kiedy te wszystkie zespoły trącające o lekką żenadę minęły, nastąpiło to, na co czekałam tego dnia – Limo. Potwierdziło się to co myślałam, zagrali „Dzielnię” mimo że się spodziewałam, bo duża impreza, plener to trochę mi było szkoda bo liczyłam, że zobaczę coś nowego. Cały czas mam w pamięci przefantastyczny występ Limo na SZPAKu kiedy to było mi dane zobaczyć na żywo zwiastun filmu o Leszku. Ale narzekać nie będę, bo „Dzielnię” w ogóle darzę ogromną sympatią. Skecze od stycznia się nie zmieniły, są chyba nawet w tej samej kolejności. „Polityk i Dres”, „Mecz w TV Trwam”, „Bilet”, „Dziecko”, „Telewizja”, „Zmiana nazwiska”,”Włamanie”, „Reniferu i Dres”, „Polskie Love Parade”. Generalnie wypadło dobrze, Limo to wszak Limo a nie żaden podrzędny kabaret. Publiczność jednak trochę zawiodła, reakcje były dużo słabsze niż się spodziewałam. Po występie czekała mnie miła rozmowa z organizatorem Szczecińskiej Gali Kabaretowej (swoją drogą przypadli mi do pracy KMN i Adin, zginę marnie) i jak z niej wynikło sami artyści również liczyli na to, że reakcje będą lepsze bo mieli przygotowany bis którego nie zagrali a szkoda bo bardzo ciekawa jestem co by to miało być. Po Limo zagrało Farben Lehre, ja się chciałam bawić, naprawdę, chciałam iść pod scenę poskakać pośpiewać, ale się nie dało. Publiczność nie dopisała, a ta co przyszła albo w ogóle nie wiedziała o co chodzi albo była tak pijana że bawiła się aż za dobrze. Po kilku numerach dałam sobie po prostu spokój. Do domu Magdy gdzie Julia i ja miałyśmy spać przez majówkę wróciłyśmy autobusem do którego się ledwo zmieściłam a musiałam jeszcze kupić bilety u kierowcy. Kiedy już jakoś dotarłyśmy na miejsce ekranem telewizora władała Neo-nówka ze swoim „Że” co przykuło nas do telewizora. Trzeba było zobaczyć też trzecią część no i siłą rzeczy obejrzałyśmy nowy skecz Chatelet. Powiedzieć, że to było słabe to mało powiedziane. Szczerze liczyłam jednak na to, że w Gryfinie tego nie zagrają, że stwierdzą, że tak mocny numer nie nadaje się na plenery.
Drugi dzień w Gryfinie upłynął pod znakiem nagrywania wywiadów „z przypadkowymi przechodniami” i robieniem dziwnych zdjęć nad Odrą. Było też nas trochę więcej bo dołączyły Paula i Marta. Pierwszym punktem programu scenicznego był natomiast zespół CarPets ze Szczecina, muszę przyznać, że bardzo mi się spodobali. Ale punktem głównym miało być FCH. Tak naprawdę, to był dopiero drugi występ FCH w mojej karierze, gratisowo widziałam jeszcze kiedyś imprezę prowadzoną przez Adamów. Ciężko mi w takim wypadku ocenić to co widziałam bo z tego co się dowiedziałam to te „spontaniczne” teksty są powtarzane regularnie co występ. Spodobały mi się za to wstawki Małczyka o Szczecinie – Dąbiu („a bo kiedyś tam przypadkowo z pociągu wysiadłem” – tak się z tego po występie tłumaczył) Zestaw skeczy to numer o sąsiadach zagrany w pierwszej części Płockiej Nocy – chwała Bogu, ze trochę lepszy od tego drugiego, „Policjant i woźnica”, „Abonament”, „Pindzia” – która jak się łudziłam nie będzie już grana, ten nieszczęsny numer z Płocka o Kamasutrze, który ani trochę nie zyskał na żywo dlatego też stojąc pod barierką poinformowałam kogoś kto stało koło mnie (Julia?) że to jest za słabe żeby to grać. Na bis poszedł „Dzień Kobiet” i „Plemniki”. Jeżeli chodzi o kabarety które wystąpiły na tegorocznej majówce to właśnie FCH dostało największe owacje, tylko nie wiem czy słusznie. Tym razem nie obyło się bez spotkania powystępowego z kabareciarzami podczas którego został wręczony prezent urodzinowy dla Askaniusza i dowiedziałam się co nie co o afterze po Płockiej i o pewnym wieczorze kawalerskim (znowu!). Dodatkowo na spotkanie z fanami przybyli panowie prowadzący, których uświadomiłyśmy że na Galę też przybędziemy. Powrót do domu znowu tak samo wypchanym autobusem tyle że tym razem w pakiecie dodawali pijanych kiboli…
Trzeciego dnia zaczęło padać i padało przez większość poranka. Po południu deszcz przestał padać ale w zamian zerwał się silny wiatr. Reasumując – było zimno. Co nie przeszkadzało w wybraniu się na występ KMP. Zaraz po wejściu na teren kortów rozmawiałyśmy o tym jaki bus mają młodzi, wygłosiłam monolog w stylu „Jest na pewno czerwony.KMP jest ze Śląska czyli początek rejestracji to S i są z Rybnika czyli R. Czerwony, rejestracja SR…czyli to ten!” bo faktycznie za bramę prowadzącą za kulisy wjeżdżał właśnie taki bus z Młodymi Panami w środku. Około 17 zagrali, i to jak! Było mało ludzi, kort tenisowy zamienił się w pomarańczowe bagno a podmuch wiatru przewrócił zastawkę. Właściwie żaden z tych czynników mi nie przeszkadzał, bo KMP było w świetnej formie a na dodatek jako jedyni zagrali skecze których jeszcze nie było w TV. Była „Funia”, „Szkoła rodzenia” z fenomenalną rolą Łukasza, było „W Aucie”, piosenka o stacji benzynowej (oddam królestwo za nagranie z tym numerem), „Romeo i Julia” oraz krótki aczkolwiek bardzo treściwy skecz na bis ;) Oczywiście nie zabrakło też Policjantów, którzy zatrzymywali Górali, Księdza i Pijanych Kierowców. Po występie tradycyjne spotkanie z kabaretem tym razem nie z tyłu przy bramie a z przodu przy samej scenie, gdzie przyszło nam zastanawiać się, skąd się wzięła nazwa Szczecin i okazało się, że SMK jest sławne. Cały czas było niemiłosiernie zimno co było głównym powodem tego, że na T.Love nie zostałam, mimo szczerych chęci. 
Podsumowując, w zeszłym roku podobało mi się bardziej. Może ze względu na obecność KSM z którymi spędziłyśmy sporo czasu. Rok temu było też dużo cieplej a organizacja imprezy w mojej ocenie była dużo lepsza. Jednak nie ma co narzekać, niewiele miast organizuje na majówkę imprezy z taką ilością kabaretów. Może też chodzi o to, że byłam już na 40 występach kabaretowych i ciężko mnie zadowolić w 100%, chociaż ja jestem zadowolona, tylko trochę mniej niż się spodziewałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz