22 września 2011

Dziennikarska zabawa konwencją, tekst – w tekście.

Poczułam ogromną chęć przemówienia do narodu, czyli do Was czytelnicy, jeżeli w ogóle istniejecie. A powinniście istnieć, bo polonistka powiedziała dzisiaj, że „styl jest dobry” a jak styl dobry to się dobrze czyta, a jak się dobrze czyta to się chętnie wraca i… no dobra, zapędziłam się. Z tą moją chęcią przemowy do narodu sięgnęłam do moich notatek, ot czasem, głównie kiedy jadę autobusem to wpadnie mi jakaś myśl, albo temat ja ten temat albo myśl przepisuję wtedy na karteczkę, albo coś innego, co mam pod ręką, (od kiedy stałam się posiadaczką Samsunga Galaxy S II coraz częściej jest to telefon i aplikacja, która się zwie „Polaris Office” polecam serdecznie). No i znalazłam jedną karteczkę, gdzie na jednej stronie był zapisany cytat „Ryszardzie lwie serce, lecz borsuczy ryju” z autorem opisanym jako Bartosz K.   A po drugiej stronie było to:
Zaczęłam oglądać filmy. Niesamowite to dla mnie doświadczenie, że coś się rusza na ekranie i tworzy fabularną opowieść. No dobra, może trochę przesadzam, ale całkiem poważnie, nigdy sztuka filmowa nie budziła u mnie zbytniego zainteresowania, ot była, znałam nawet pobieżnie tytuły kinowych hitów, ba! Czasem nawet wybrałam się do kina! Chociaż w sumie głównie, dlatego, że w danej produkcji grał ktoś, kogo znam osobiście i/lub bardzo lubię. A teraz nie, teraz mam dużo wolnego czasu, więc siedzę i oglądam.
Na tym zapisek autobusowy się kończy. Swoją drogą, dzisiaj jest Dzień Bez Samochodu i cały dzień można było jeździć za darmo autobusami. Mam półroczną sieciówkę, czy to przypadkiem nie oznacza, że miasto jest mi za dzisiaj winne 3,40zł? Bo właśnie tyle bym dzisiaj wyjeździła autobusami. Temat podjęty w autobusie wydawał mi się na tyle interesujący, że postanowiłam go rozwinąć.

Oglądam różne filmy, polskie, amerykańskie, niemieckie, polsko-niemieckie. Różne, zależy od nastroju, kiedy jestem w iście anielskim humorze to skusze się na „Jedz, módl się i kochaj” a kiedy jest dzień pt. „cały świat mnie wkur…irytuje” to oglądam np. „Masz na imię Justine” albo „Matka Teresa od Kotów”. Lubię też takie, oparte na przybliżaniu widzowi obcej kultury jak chociażby „Biała Masajka” czy „Ukamieniowanie Sorayi”. Oglądam też to, co wypada obejrzeć, albo to na co jest moda, ostatnio widziałam tą strasznie okrzyczaną „Salę Samobójców” i szczerze mówiąc, jeżeli odrzucimy tą kiczowatą stylistykę, a zagłębimy się jedynie nad problemem, który przedstawia ten film to jest się nad czym zastanawiać. Bardzo lubię polskie filmy, naprawdę, nie ma w tym krzty ironi, oczywiście nie mówię, o tych „przebojach” w stylu „Jak się pozbyć cellulitu”, „To nie tak jak myślisz kotku” czy inne koszmarki tego typu, bo tego się nawet nie da oglądać.
Mam katar, przeokropny, pomyślałam, że przy okazji mojej przemowy do narodu mogę się podzielić moim cierpieniem. No to się dzielę, przysięgam, że jak kichnę jeszcze raz to wypadnie mi serce, a mózg wyjdzie przez nos. W dodatku, w szkole przypomnieli sobie, że istnieje coś takiego jak sprawdziany i musze tam chodzić, przynajmniej na tyle, żeby wycisnąć z siebie jakąś wiedzę, żeby potem nie przychodzić na konsultacje, które, zwłaszcza dla klas maturalnych z 25 lekcjami w tygodniu są o jakiś absurdalnych popołudniowych porach.
Za to lubię, jak w polskim filmie jest smutno, robienie smutnych filmów idzie nam jak nikomu innemu. A im jest smutniej i dramatycznej tym lepiej, uważam, że twórcy polskich komedii romantycznych powinni to sobie przemyśleć i też powinni zacząć robić smutne filmy, może tak by było lepiej.  Przy okazji, chciałabym zaznaczyć, że nie znam się na tym kompletnie, kieruję się tylko i wyłącznie swoją intuicją. Czasem po prostu patrzę, na tytuł filmu i wiem, że to będzie dla mnie danego dnia dobre. I zwykle tak jest. Albo patrzę na tytuł filmu i wiem, ze gra tam Mateusz Kościukiewicz, to też oglądam w ciemno, i jak Robert Więckiewicz to też. Za to nie znoszę Małaszyńskiego i zupełnie nie rozumiem zachwytu nad nim.
Podpisałam wstępną deklarację maturalną i wybrałam temat na ustną. O i byłam na takich targach dla maturzystów, gdzie dali nam taką książkę z wykazem wszystkich uczelni wyższych w Polsce. Że ja mam niby teraz wiedzieć, co będę robić przez całe życzcie? … Poza oczywistym widmem matury, ostatnia klasa ogólniaka całkiem przypadła mi do gustu, mało lekcji, odpadły wszystkie przedmioty, z którymi sobie słabo radziłam. Przychodzę sobie do szkoły na 11, wychodzę o 13:30. Chociaż szkoła walczy, żeby nam jak najbardziej utrudnić życie w tym roku, i wprowadzili zakaz opuszczania terenu szkoły w czasie przerw. Podobno, dlatego, że ludzie z okolicznych budynków skarżyli się że licealiści palą fajki pod ich oknami. Pani z bufetu szkolnego się pewnie z zakazu cieszy,a obroty Netto po drugiej stronie ulicy zapewne znacząco spadły. Pani Woźna z kolei wymyśliła, że szkoła jest otwarta od 7:45, a jak ktoś jest wcześniej to musi czekać do tejże godziny, żeby pani wstała z krzesła i przekręciła zamek w drzwiach. Mój autobus przyjeżdża tak, że jestem w szkole 7:43…
Oglądałam też wielkie światowe hity ostatnich lat, najbardziej przypadł mi do gustu „Czarny Łabędź” opowieść o bezwzględnego dążenia do ideału, daje dużo do myślenia, zwłaszcza osobom związanym ze sztuką, w jakikolwiek sposób. Oczywiście „Jak zostać królem” też zostało przeze mnie wchłonięte, genialnie pokazana walka człowieka z własnymi słabościami, można zazdrościć głównemu bohaterowi odwagi. W obu tych filmach bardzo ujęła mnie gra aktorska, ja absolutnie uwierzyłam tym ludziom. Z kolei przez „Avatar” mnie mogę przebrnąć, podchodziłam do tego filmu z 5 razy, za każdym razem z miernym skutkiem, ale będę próbować.
Wyszedł mi z tego, mały eksperyment literacki, taki dwufelieton nazwijmy to. Nie było to w zamyśle od początku, wymyśliłam to, kiedy popatrzyłam na dwie pierwsze części, a sposób oddzielenia jednego tekstu od drugiego wpadł po czwartym fragmencie. Pozwolę sobie, sama siebie pochwalić, bo mi się podoba, usatysfakcjonowało mnie to, co zrobiłam.  To miłe uczucie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz