27 sierpnia 2010

Kabaret Limo spełnia marzenia.

Mogło być wcześniej oj mogło, tylko Paulina napisała już o tym występie wcześniej i miałam problem co zrobić żeby napisać to trochę inaczej i chyba mi się udało. A przynajmniej ja jestem zadowolona ;)

Każdy ma jakieś marzenia. Marzeniem artysty kabaretowego może być na przykład to żeby na jego występ przychodził komplet widzów nawet jeśli przez cały dzień zbiera się na deszcz. Wątpię natomiast czy marzeniem takiego samego artysty jest granie występu podczas gdy po drugiej stronie dziedzińca w najlepsze trwa przedstawienie teatru alternatywnego.
Przed takim zadaniem stanął kabaret Limo, 17 lipca o 22, na scenę wyszedł Abelard ze sporym zakłopotaniem wymalowanym na twarzy,
 i  sporej wielkości kwiatem doniczkowym w dłoniach. No bo generalnie który kabaret ma na co dzień do czynienia z tym, że wychodzi na scenę przy wtórze arii operowych przetykanych szantami? No raczej za często się to nie zdarza, a Abelard musiał się z tym zmierzyć i przez kolejne kilkanaście minut miotał się po scenie z kwiatem w rękach prowadząc szeptaną rozmowę z publicznością. Znaczy szepty dobiegały tylko ze strony sceny bo publika odpowiadała głośnym śmiechem i oklaskami. Wszystko by trwało dłużej gdyby nie to, że Wojtek poleciał sprawdzić co tam z tym teatrem, czym podobno zwrócił na siebie uwagę publiczności owego. Ale postawcie się w ich miejscu. Człowiek sobie siedzi, ogląda teatr a tu co jakiś czas wychyla się mężczyzna z kwiatem doniczkowym w rękach i wymalowanym na twarzy zdziwieniem, a potem przylatuje drugi facet który dostaje za to nawet brawa z drugiej strony dziedzińca. W końcu podjęto jednak decyzję: gramy! Ale teatr alternatywny też gra, zobaczymy kto głośniej.

Od zawsze wiadomo, że dużo zależy od tego gdzie odbywa się występ, jest przecież duża różnica pomiędzy występem na dniach miasta jakiegokolwiek a graniu w domu kultury również miasta jakiegokolwiek. Dziedziniec Masztalarni w Pozaniu jest jak dla mnie miejscem idealnym na występy kabaretowe (pomijam spektakl po drugiej stronie i groźbę deszczu), miejsce jest dość kameralne, mała scena, kilkanaście rzędów małych krzesełek, żadnych hot-dogów, hamburgerów, przypadkowych ludzi, pijanych facetów, chociaż co prawda był mały barek z piwem ale nie za bardzo uczęszczany. Miejsce idealne na „Niebieski Migdał”.
Bo to jest zupełnie inny program od „Dzielni” która jakkolwiek była dobrym, sprawnie zrealizowanym programem kabaretowym to była przede wszystkim programem dla niezbyt wymagającego widza, tak jakby miała być tylko maszyną do wybicia do szerszego grona odbiorców. I dobrze bo teraz te szersze grono odbiorców może zapoznać się z dużo bardziej wartościowym programem. „Niebieski Migdał” traktuje o marzeniach. Bo tak jak już pisałam każdy jakieś ma, na przykład taki dentysta, kto wie o czym może marzyć taki dentysta, może o tym, żeby być na przykład ginekologiem? Albo taki pies którego właścicielem jest przeurocza starsza pani? Temu psu jego właścicielka może się wcale nie wydawać taka urocza.

Ja na przykład zawsze idąc na kabaret marzę o tym, żeby ów kabaret w swoim programie nawiązywał dialog z publicznością. No i Limo moje marzenie spełniło, bo podczas swojego występu często zwraca się do publiczności oddając się całkiem jej inwencji. Przez co publiczność jest integralną częścią spektaklu, to od niej zależy jak dalej potoczy się akcja skeczu. Kulminacją tej współpracy jest „skecz marzeń publiczności” który grany jest całkowicie pod jej dyktando. Swoją drogą, niezłą fantazję mają ci poznaniacy: Fatamorgana, Szlachcic, Kucyk i Rudi Schubert na molo w Czechach a to wszystko zakończone zdaniem „Wygrałem Dźwig”. Poza tym, Szymon w trakcie programu częstuje czekoladkami, dobre były, polecam siadanie w pierwszym rzędzie.
Kto by pomyślał, że Limo pokazuje program wyłącznie śmieszny jest w błędzie, jest w nim krótka chwila na refleksje, która dosłownie wbiła mnie w krzesło, spodziewałam się chyba wszystkiego, tylko nie mądrej, życiowej przemowy na temat marzeń wypowiadanych do złotej rybki. Chwilę refleksji już po chwili psuje Wojtek wchodząc na scenę z kamienną miną mówiąc, że zawsze chciał powiedzieć coś mądrego, to co nastąpiło chwilę potem dosłownie mnie zmiażdżyło i przez kilka dni chodziłam i w razie potrzeby powiedzenia czegoś mądrego wypowiadałam jego magiczne słowo, to trzeba zobaczyć.
 Pamiętam jak oglądając pamiętny trailer o Leszku w wersji live nie wiedziałam gdzie podziać oczy, podobnie jest w ostatnich scenkach „Niebieskiego Migdału” ale nie jest to złe, wręcz przeciwnie, mnogość scenek w zestawieniu marzeń ma tylko taką wadę, że nie idzie tego zapamiętać za pierwszym razem, a szkoda. Kulminacja programu jest niezwykle radosna bo pokazuje, że każde marzenie się spełnia, nawet to nie do końca mądre. Ponieważ po kilku próbach udaje się spełnić marzenie Szymona i przy wtórze ogólnej radości kończy się „Niebieski Migdał’. Pełen niespodziewanych wydarzeń (teatr przestał grać mniej więcej w połowie programu), prawdziwej improwizacji i dobrych, nowych skeczów. Chciałoby się chodzić tylko na tak dobre występy, oj chciało.

3 komentarze:

  1. Udało się, udało. Zgadzam się ze wszystkim.
    I coś mi się przypomniało a propos improwizacji:

    Limo: Kim ma być Ewa?
    Ktoś z publiczności: Hannah Montana!
    Limo: Fatamorgana?!

    ...i tak zostało. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak:d Chciałam coś mądrego to może " Konfucjusz" ??

    OdpowiedzUsuń
  3. a jaką piosenkę przerobili na to ''konfucjusz''

    OdpowiedzUsuń