3 września 2010

"W górę serca Polska wygra mecz!" VIII Memoriał im. Huberta Wagnera w Bydgoszczy

Coś dziwnie, na tym blogu zawsze dodaje posty późno wieczorem, powinnam to chyba zmienić bo dzisiaj już padam z nóg.

Z tym wyjazdem na Memoriał to w ogóle dziwna sprawa. Bo to był pomysł rzucony ot tak, na początku roku. „-To co, jedziemy na Memoriał Wagnera jeżeli będzie w Bydgoszczy? –Ok.” Jakie więc było zdziwienie kiedy okazało się, że tegoroczny Memoriał naprawdę jest organizowany w Bydgoszczy. Pomysł wyjazdu tam został wpisany w kalendarz planów i sobie tam siedział mając tak naprawdę małe szanse na realizację, chociaż cały czas razem z Magdą odgrażałyśmy się, że tam pojedziemy. Nasza organizacja była pierwszorzędna „-Są już bilety na Memoriał, kupujemy? – Dobra” Bilety przyszły i chyba dopiero wtedy uświadomiłyśmy sobie, że zobaczymy na żywo reprezentacje Czech, Bułgarii, Brazylii no i oczywiście naszych Biało-Czerwonych.
20 sierpnia dotarłyśmy do Bydgoszczy bez większych problemów. Może pomijając fakt, że jechałyśmy przez Poznań, ale naprawdę, tak było najwygodniej. Przy Łuczniczce byłyśmy na godzinę przed pierwszym meczem. No i się zaczęło: rozgrzewka, mecz, rozgrzewka mecz i tak przez trzy dni. Nad meczami nie będę się rozwodzić, każdy kto nawet nie widział meczów w TV może  bez problemu znaleźć wyniki w Internecie. A ja nie jestem jakimś specjalistą w tym zakresie żeby się wypowiadać na temat gry (chociaż no, mogliśmy ugrać więcej). Za to wypowiedzieć mogę się na parę innych tematów.  
Nie powiem, moim marzeniem od dawna było zobaczyć polską reprezentację siatkówki i to marzenie stało sobie na półce z opisem „do realizacji…kiedyś tam”. W sumie, długo nie docierał do mnie cel w jakim przyjechałam do Bydgoszczy, na 100% przekonałam się o tym, dopiero po ujrzeniu biało-czerwonych straganów przed halą i mnóstwa kibiców dookoła.  Cała impreza pozostawiła u mnie niezapomniane, specyficzne wrażenia.
Po pierwsze: ogromny hałas. Nie wiedziałam, że ludzie przy pomocy trąbek mogą emitować tak ogromny hałas. Powiecie: „to słychać w telewizji” powiadam Wam, w telewizji tego NIE słychać. Dziwię się, że nie straciłam słuchu.
Po drugie: jestem z Polski, kraju który obywatele kochają! Naprawdę! Tak przynajmniej wynika z tego co widziałam podczas meczu. Na swój sposób mnie to rozbawiło. Powszechnie wiadomo, że przeciętny Polak uwielbia narzekać na swój kraj i wyzywać go od najgorszych. Jednak kiedy przychodzi taki czas, Polak zakłada biało-czerwony strój kibica i idzie na halę wołać „Polska biało-czerwoni”. Bez względu na to czy jest ze Szczecina, Krakowa, Warszawy, Bydgoszczy, Łodzi czy Malborka. Bez względu na to czy jest za PO czy z PiSem. To w jakiś sposób napawa nadzieją, że nie wszystko w tym kraju jeszcze stracone. „Mazurek Dąbrowskiego” śpiewany acapella przez tysiące kibiców, to trzeba przeżyć, przy pełnej hali aż łzy się cisną do oczu.
Po trzecie: wygraliśmy! Co prawda tylko raz, z Czechami, ale napięcie towarzyszące piłce meczowej nie może być porównywane z żadnym innym uczuciem (stres przy sprawdzianach z matematyki może się schować). Potem wrzawa, euforia, spontaniczne okrzyki, jakby co najmniej każdy z kibiców przed chwilą stał na boisku razem z zawodnikami i walczył o zwycięstwo.
Po czwarte: Giba! Jadąc do Bydgoszczy razem z Magdą rozmawiałyśmy sobie, że byłoby niesamowite gdybyśmy mogły spotkać tego najbardziej znanego siatkarza świata. Pobożne życzenie stało się faktem po meczu Brazylia – Bułgaria. Niesamowity człowiek, bardzo ciepły, sympatyczny, wyrozumiały dla kibiców. Nie spodziewałam się, bardzo się nie spodziewałam.

Po piąte: faneczki. Żeby nie było tak kolorowo, chociaż w sumie to mi w drogę nie wchodziły. Ale kiedy pierwszego dnia, po meczu słyszałam na hali okrzyki „Bartek (Kurek przyp. autorki) kocham Cię!” to czułam się co najmniej zażenowana tym bardziej, że stałam niedaleko dziewczyn, które to wykrzykiwały. Wszystkie infantylne zachowania trzynastolatek (przypominam chodzi o stan emocjonalny a nie wiek faktyczny) przebił pewien na oko czterdziestoletni pan, który już chyba trochę wypił i nawoływał siatkarzy w sposób co najmniej specyficzny. Pozwolę sobie przytoczyć: „Bąku! Chodź do nas! Dziewczyny Cię kochają” potem, zostawił biednego Bąkiewicza w spokoju i zaczął nawoływać w ten sam sposób Grześka Łomacza tylko coś mu nie wyszło bo krzyczał „Łomiarzu!” czym niespodziewanie dał nam inspiracje do wyjazdowego okrzyku, odtąd ten okrzyk stał się dobry na wszystko. Poza tym, bardzo śmieszne były dziewczyny które zbierały autografy podczas gdy Bogu ducha winni zawodnicy, oglądali mecze swoich kolegów z innych drużyn przed własnym wyjściem na boisko. Prawdę mówiąc, rozpraszały mnie bo na występach kabaretowych wyczuliłam się na zwracanie uwagi na takie rzeczy.
Po szóste: nie, szóstego już nie ma. Przede wszystkim dzięki wszystkim za miłe towarzystwo, za to że ktoś jest stylistą kadry a ktoś inny szuka partnerki za pomocą echolokacji, za machanie do najbardziej ekspresyjnych zawodników turnieju i takie wszystkie inne. Miło było, do zobaczenia mam nadzieję wcześniej niż za rok.

2 komentarze:

  1. I co z tego, że nie do końca wyszedł Ci ten tekst?
    Jest Giba więc wszystko uratowane;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to mówią.. "Nie ważne jak! Ważne, że Giba!"

    Wspomnienia pozostaną fantastyczne! Za rok też trzeba się spotkać!
    Pozdrowienia :)

    Batman z Pabianic. :P

    PS. dwie-strony-medalu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń