Coś dziwnie, na tym blogu zawsze dodaje posty późno wieczorem, powinnam to chyba zmienić bo dzisiaj już padam z nóg.
Z tym wyjazdem na Memoriał to w ogóle dziwna sprawa. Bo to był pomysł rzucony ot tak, na początku roku. „-To co, jedziemy na Memoriał Wagnera jeżeli będzie w Bydgoszczy? –Ok.” Jakie więc było zdziwienie kiedy okazało się, że tegoroczny Memoriał naprawdę jest organizowany w Bydgoszczy. Pomysł wyjazdu tam został wpisany w kalendarz planów i sobie tam siedział mając tak naprawdę małe szanse na realizację, chociaż cały czas razem z Magdą odgrażałyśmy się, że tam pojedziemy. Nasza organizacja była pierwszorzędna „-Są już bilety na Memoriał, kupujemy? – Dobra” Bilety przyszły i chyba dopiero wtedy uświadomiłyśmy sobie, że zobaczymy na żywo reprezentacje Czech, Bułgarii, Brazylii no i oczywiście naszych Biało-Czerwonych.

20 sierpnia dotarłyśmy do Bydgoszczy bez większych problemów. Może pomijając fakt, że jechałyśmy przez Poznań, ale naprawdę, tak było najwygodniej. Przy Łuczniczce byłyśmy na godzinę przed pierwszym meczem. No i się zaczęło: rozgrzewka, mecz, rozgrzewka mecz i tak przez trzy dni. Nad meczami nie będę się rozwodzić, każdy kto nawet nie widział meczów w TV może bez problemu znaleźć wyniki w Internecie. A ja nie jestem jakimś specjalistą w tym zakresie żeby się wypowiadać na temat gry (chociaż no, mogliśmy ugrać więcej). Za to wypowiedzieć mogę się na parę innych tematów.
Nie powiem, moim marzeniem od dawna było zobaczyć polską reprezentację siatkówki i to marzenie stało sobie na półce z opisem „do realizacji…kiedyś tam”. W sumie, długo nie docierał do mnie cel w jakim przyjechałam do Bydgoszczy, na 100% przekonałam się o tym, dopiero po ujrzeniu biało-czerwonych straganów przed halą i mnóstwa kibiców dookoła. Cała impreza pozostawiła u mnie niezapomniane, specyficzne wrażenia.
Po pierwsze: ogromny hałas. Nie wiedziałam, że ludzie przy pomocy trąbek mogą emitować tak ogromny hałas. Powiecie: „to słychać w telewizji” powiadam Wam, w telewizji tego NIE słychać. Dziwię się, że nie straciłam słuchu.

Po trzecie: wygraliśmy! Co prawda tylko raz, z Czechami, ale napięcie towarzyszące piłce meczowej nie może być porównywane z żadnym innym uczuciem (stres przy sprawdzianach z matematyki może się schować). Potem wrzawa, euforia, spontaniczne okrzyki, jakby co najmniej każdy z kibiców przed chwilą stał na boisku razem z zawodnikami i walczył o zwycięstwo.
Po czwarte: Giba! Jadąc do Bydgoszczy razem z Magdą rozmawiałyśmy sobie, że byłoby niesamowite gdybyśmy mogły spotkać tego najbardziej znanego siatkarza świata. Pobożne życzenie stało się faktem po meczu Brazylia – Bułgaria. Niesamowity człowiek, bardzo ciepły, sympatyczny, wyrozumiały dla kibiców. Nie spodziewałam się, bardzo się nie spodziewałam.

Po szóste: nie, szóstego już nie ma. Przede wszystkim dzięki wszystkim za miłe towarzystwo, za to że ktoś jest stylistą kadry a ktoś inny szuka partnerki za pomocą echolokacji, za machanie do najbardziej ekspresyjnych zawodników turnieju i takie wszystkie inne. Miło było, do zobaczenia mam nadzieję wcześniej niż za rok.
I co z tego, że nie do końca wyszedł Ci ten tekst?
OdpowiedzUsuńJest Giba więc wszystko uratowane;)
Jak to mówią.. "Nie ważne jak! Ważne, że Giba!"
OdpowiedzUsuńWspomnienia pozostaną fantastyczne! Za rok też trzeba się spotkać!
Pozdrowienia :)
Batman z Pabianic. :P
PS. dwie-strony-medalu.blogspot.com