26 września 2010

Kabaret Facetów z Klasą czyli, że organizatorzy chcieli zrobić wieczór stand up'u

Przyszła jesień. Zdaję sobie sprawę jak mało odkrywcze jest to stwierdzenie ale rozpoczęcie jesieni zwiastuje, zakończenie sezonu amfiteatralnego seminarium przeciwpożarowym „Pali się!”. A dlaczego o tym mówię? Bo jak zawsze w ramach „Pali się!”  odbył się kabareton, tym razem sygnowany nazwą „Kabaret Facetów z Klasą”. Nie powiem, ta nazwa nieco obiła mi się o uszy.  Ale w ogóle nie miałam w planach wypadu na ten występ. Powód był prosty, indywidualne bilety były w sprzedaży za 50zł! Kiedy okazało się, że Tata Pauli dostał bilety w pracy z chęcią się wybrałyśmy. Jak to zwykle bywa na „Pali się!” były zmiany w składzie (swoją drogą na wiosnę zamienili Elitę na Czesuafów i od tego momentu jak Magda powiedziała „wszystko się zaczęło”), zamiast Cezarego Pazury wystąpił Zbigniew Wodecki i tak na scenie oprócz niego wystąpili Grzegorz Halama i Andrzej Grabowski.
Skład, jakkolwiek minęła mi „sceniczna faza” na twory typu KSM nie zachwycał. Właściwie to przyszłam dla występu Halamy. Bardzo rozbawiła mnie frekwencja, bo o 18, czyli na godzinę przed występem było może z 15 osób.  Jedynym pozytywnym aspektem był brak barierek które zawsze ograniczają widoczność na scenie. Nareszcie ktoś zrozumiał, że są one zupełnie niepotrzebne.
Najlepsze dali na początku, bo zagrał Halama. Jakoś już się tak utarło, że jak ktoś poprowadził Gramy to potem przyjeżdża na „Pali się”, tak było w zeszłym roku z Łowcami i tak jest w tym roku z kabaretem  Grzegorz Halama Oklasky. O ile, te tygodnie temu zaprezentował fragmenty swojego programu tak teraz miałam do czynienia  z całością „Żuli i bandziorów” , również już nie po raz pierwszy, bo było mi już dane go oglądać. I w sumie szkoda, bo to chyba taki program który ogląda się w całości raz bo za kolejnym razem nie śmieszy już tak bardzo, chciałoby się zobaczyć jakieś nowości. Szczególną przeszkodą na drodze do dobrego odbioru występu  była publiczność, która nie wykazywała się jakimiś szczególnymi reakcjami na żarty które padały ze sceny. Przy drętwej publice, nawet kultowe „Śpiworki” nie brzmią już tak dobrze. Poza tym była między innymi moja ulubiona piosenka z ha lamowego repertuaru, o Ufokach i to chyba takie światełko w tym występie.
Po Halamie wystąpił Zbigniew Wodecki i chyba z całego występu najbardziej rozbawiła mnie jego obecność na podkreślam: kabaretonie. Chociaż trochę się pobujałyśmy ale chyba bardziej na zasadzie „zróbmy coś głupiego!”. Po Wodeckim scenę zajął Andrzej Grabowski, a my po doświadczeniach z Zielonej Góry zawinęłyśmy się do domu.
Ambicją organizatorów było chyba zrobienie wieczoru Stand Up’u ale chyba im nie wyszło, a szkoda bo to kwestia troszeczkę inaczej dobranych artystów bo gdyby dać tych tzw. „młodych zdolnych” to może naprawdę byłoby warto zapłacić te 50zł za bilet. Dobrze, że miałam darmowe wejściówki bo inaczej bym bardzo żałowała. 

1 komentarz: