27 sierpnia 2010

Kabaret Limo spełnia marzenia.

Mogło być wcześniej oj mogło, tylko Paulina napisała już o tym występie wcześniej i miałam problem co zrobić żeby napisać to trochę inaczej i chyba mi się udało. A przynajmniej ja jestem zadowolona ;)

Każdy ma jakieś marzenia. Marzeniem artysty kabaretowego może być na przykład to żeby na jego występ przychodził komplet widzów nawet jeśli przez cały dzień zbiera się na deszcz. Wątpię natomiast czy marzeniem takiego samego artysty jest granie występu podczas gdy po drugiej stronie dziedzińca w najlepsze trwa przedstawienie teatru alternatywnego.
Przed takim zadaniem stanął kabaret Limo, 17 lipca o 22, na scenę wyszedł Abelard ze sporym zakłopotaniem wymalowanym na twarzy,
 i  sporej wielkości kwiatem doniczkowym w dłoniach. No bo generalnie który kabaret ma na co dzień do czynienia z tym, że wychodzi na scenę przy wtórze arii operowych przetykanych szantami? No raczej za często się to nie zdarza, a Abelard musiał się z tym zmierzyć i przez kolejne kilkanaście minut miotał się po scenie z kwiatem w rękach prowadząc szeptaną rozmowę z publicznością. Znaczy szepty dobiegały tylko ze strony sceny bo publika odpowiadała głośnym śmiechem i oklaskami. Wszystko by trwało dłużej gdyby nie to, że Wojtek poleciał sprawdzić co tam z tym teatrem, czym podobno zwrócił na siebie uwagę publiczności owego. Ale postawcie się w ich miejscu. Człowiek sobie siedzi, ogląda teatr a tu co jakiś czas wychyla się mężczyzna z kwiatem doniczkowym w rękach i wymalowanym na twarzy zdziwieniem, a potem przylatuje drugi facet który dostaje za to nawet brawa z drugiej strony dziedzińca. W końcu podjęto jednak decyzję: gramy! Ale teatr alternatywny też gra, zobaczymy kto głośniej.

Od zawsze wiadomo, że dużo zależy od tego gdzie odbywa się występ, jest przecież duża różnica pomiędzy występem na dniach miasta jakiegokolwiek a graniu w domu kultury również miasta jakiegokolwiek. Dziedziniec Masztalarni w Pozaniu jest jak dla mnie miejscem idealnym na występy kabaretowe (pomijam spektakl po drugiej stronie i groźbę deszczu), miejsce jest dość kameralne, mała scena, kilkanaście rzędów małych krzesełek, żadnych hot-dogów, hamburgerów, przypadkowych ludzi, pijanych facetów, chociaż co prawda był mały barek z piwem ale nie za bardzo uczęszczany. Miejsce idealne na „Niebieski Migdał”.
Bo to jest zupełnie inny program od „Dzielni” która jakkolwiek była dobrym, sprawnie zrealizowanym programem kabaretowym to była przede wszystkim programem dla niezbyt wymagającego widza, tak jakby miała być tylko maszyną do wybicia do szerszego grona odbiorców. I dobrze bo teraz te szersze grono odbiorców może zapoznać się z dużo bardziej wartościowym programem. „Niebieski Migdał” traktuje o marzeniach. Bo tak jak już pisałam każdy jakieś ma, na przykład taki dentysta, kto wie o czym może marzyć taki dentysta, może o tym, żeby być na przykład ginekologiem? Albo taki pies którego właścicielem jest przeurocza starsza pani? Temu psu jego właścicielka może się wcale nie wydawać taka urocza.

Ja na przykład zawsze idąc na kabaret marzę o tym, żeby ów kabaret w swoim programie nawiązywał dialog z publicznością. No i Limo moje marzenie spełniło, bo podczas swojego występu często zwraca się do publiczności oddając się całkiem jej inwencji. Przez co publiczność jest integralną częścią spektaklu, to od niej zależy jak dalej potoczy się akcja skeczu. Kulminacją tej współpracy jest „skecz marzeń publiczności” który grany jest całkowicie pod jej dyktando. Swoją drogą, niezłą fantazję mają ci poznaniacy: Fatamorgana, Szlachcic, Kucyk i Rudi Schubert na molo w Czechach a to wszystko zakończone zdaniem „Wygrałem Dźwig”. Poza tym, Szymon w trakcie programu częstuje czekoladkami, dobre były, polecam siadanie w pierwszym rzędzie.
Kto by pomyślał, że Limo pokazuje program wyłącznie śmieszny jest w błędzie, jest w nim krótka chwila na refleksje, która dosłownie wbiła mnie w krzesło, spodziewałam się chyba wszystkiego, tylko nie mądrej, życiowej przemowy na temat marzeń wypowiadanych do złotej rybki. Chwilę refleksji już po chwili psuje Wojtek wchodząc na scenę z kamienną miną mówiąc, że zawsze chciał powiedzieć coś mądrego, to co nastąpiło chwilę potem dosłownie mnie zmiażdżyło i przez kilka dni chodziłam i w razie potrzeby powiedzenia czegoś mądrego wypowiadałam jego magiczne słowo, to trzeba zobaczyć.
 Pamiętam jak oglądając pamiętny trailer o Leszku w wersji live nie wiedziałam gdzie podziać oczy, podobnie jest w ostatnich scenkach „Niebieskiego Migdału” ale nie jest to złe, wręcz przeciwnie, mnogość scenek w zestawieniu marzeń ma tylko taką wadę, że nie idzie tego zapamiętać za pierwszym razem, a szkoda. Kulminacja programu jest niezwykle radosna bo pokazuje, że każde marzenie się spełnia, nawet to nie do końca mądre. Ponieważ po kilku próbach udaje się spełnić marzenie Szymona i przy wtórze ogólnej radości kończy się „Niebieski Migdał’. Pełen niespodziewanych wydarzeń (teatr przestał grać mniej więcej w połowie programu), prawdziwej improwizacji i dobrych, nowych skeczów. Chciałoby się chodzić tylko na tak dobre występy, oj chciało.

24 sierpnia 2010

Kabaretobranie 2010 czyli Zielona nie taka kabaretowa jak się wydaje

Zielona Góra to jak powszechnie wiadomo stolica polskiego kabaretu, podejrzewam, że każdy fan polskiej sceny kabaretowej potrafi spokojnie wymienić co najmniej 5 ekip stamtąd (sprawdziłam na sobie, jak się wysiliłam to wymyśliłam 9). Dlatego bardzo cieszyłam się na wyjazd na Kabaretobranie. W sumie składem ta impreza niewiele nawiązywała do Zielonogórskiego Zagłębia Kabaretowego ale pomyślałam sobie, że po Zielonej można spodziewać się dobrego kabaretonu kto by tam nie przyjechał, wszak organizatorem imprezy był Janusz Rewers z kabaretu Ciach.
Od początku było ciekawie. Na sobie tylko wiadomej stacji o dziwnej nazwie do pociągu relacji Szczecin- Zielona Góra wsiadł nie kto inny jak Artur Andrus co było bardzo dużym powodem do radości dla mnie, Magdy i Julki. Szczerze? Kiedy poszedł zająć miejsce w sąsiednim wagonie popłakałam się ze śmiechu, chociaż nie, to był płacz i śmiech z szoku nad absurdem tej sytuacji. Wszak pół godziny wcześniej darłam się w tym samym pociągu „Piłem w Spale, spałem w Pile(…)”. W samej Zielonej Górze okazało się, że miejsce w którym miałyśmy zarezerwowany nocleg jest co najmniej daleko od dworca a co dopiero od amfiteatru. Pozostało nic innego jak zamówić taksówkę i tu niespodzianka! Pan taksówkarz nie miał pojęcia gdzie jest wskazana przez nas ulica. Po konsultacjach z kolegami zawiózł nas jednak na miejsce gdzie, kolejna niespodzianka, nikt nas nie chciał wpuścić do domu. Dopiero po jakiś 10 minutach dobijania się do drzwi pojawił się pan który zaprowadził nas do miejsca naszego pobytu, mieszkanko na parterze z kuchnią, łazienką i dwoma pokojami, całkiem ładne z resztą. Kolejnym problemem było trafienie do amfiteatru, to też nie okazało się takie łatwe, czekał nas przejazd dwoma autobusami a komunikacja miejska w ZG wygląda co najmniej dziwnie, przynajmniej dla mnie bo wychowałam się w mieście gdzie jeżdżą tramwaje i na jednym przystanku nie ma wypisanych 20 linii autobusowych które się tam zatrzymują. Dało się to jakoś ogarnąć i po jakiejś godzinie naszym oczom ukazał się amfiteatr.
Na miejscu wyglądało to…dziwnie. Było koło godziny 15 a próba trwała sobie w najlepsze. Owa próba też była dziwna, sprawiała wrażenie bardzo niezorganizowanej, czasowanie skeczów na 4 i pół godziny przed kabaretonem mnie bardzo zaskoczyło, w Koszalinie takie rzeczy były robione dzień wcześniej. Próbę spożytkowałyśmy na odebranie akredytacji z ekabaretu która miała zapewnić pozwolenie na wniesienie profesjonalnego sprzętu do fotografowania (guzik prawda, bo wnieść można było wszystko od butelek z piwem po granaty bo toreb nikt nie sprawdzał) wycieczkę do Biedronki po coś do jedzenia, oznaczanie miejsca parkingowego dla Limo i siedzenie na murku na którym nie wolno było siedzieć.
A sam kabareton? Też dziwny, poza anteną było momentami żenująco. Nauka klaskania, tłumaczenie zasad improwizacji tylko po to, żeby je jeszcze raz powtarzać na wizji, chwile totalnej ciszy gdzie mam wrażenie że nikt nie ogarniał co się dzieje. No i Maciek Rock który bardzo pasował do kabaretonu… Generalnie to chyba sam Polsat miał wątpliwości co do jakości tej imprezy bo przy publiczności były ustawione mikrofony a na reklamowym wejściu antenowym brawa poszły z taśmy.
Na scenie wystąpili: Ciach, Jurki, Grupa Rafała Kmity, Smile, Limo, Dno, Babeczki z Rodzynkiem Artur Andrus, Piotr Bałtroczyk, Andrzej Grabowski, Stanisław Tym i inni którymi okazało się Made In China (ale chwała organizatorom za brak Moralnych, nic do nich nie mam ale no co za dużo to nie zdrowo jak powiedział ktoś mądry) Rzeczy które mi się podobały można policzyć na palcu jednej ręki: „Balkony”, „Jasełka”, „Pajac i Policjant” (tak ten skecz jest nazwany na ekabarecie przynajmniej), „Zamiana nazwiska” i występ Anrdusa. Czyli oprócz tego pana wystąpienia Smile i Limo. Reszta się nie popisała, nawet Jurki na których liczyłam zagrali stary skecz który znam na pamięć (w ogóle zna ktoś odpowiedź na zagadkę pt. „Gdzie jest Sasza?”). Niby Smajle też nie zagrali nic nowego ale no tekst o tym jaki to Paweł jest ubogi przejdzie do historii. Dobre reakcje zebrał Grabowski ale nie wiem czemu, ten jego monolog słyszałam już bardzo dawno temu. Promyczkiem nadziei był skecz Babeczek z rodzynkiem nie grany na live o jadłodajni ale no, znałam to. Wielką zagadką było dla mnie wystąpienie pana Tyma. A raczej jaki był cel reklamowania go na plakatach kiedy zagrał dopiero po oficjalnym zakończeniu imprezy, jego występ w duecie z Marylką Sobańską widziałam tylko na próbach bo podczas oficjalnego grania błąkałam się po ogromnym zapleczu amfiteatru razem z Klaudią którą przypadkiem spotkałam na widowni (i baaardzo serdecznie pozdrawiam i dziękuję). Generalnie było sympatycznie, okazało się, że podczas finału byłyśmy najsmutniejszą częścią widowni, no cóż…kabareciarze też nie szaleli na scenie.
No i po raz pierwszy w TV była pokazana improwizacja, "Pytania", na wyróżnienie zasługują Bartek z Babeczek z Rodzynkiem oraz Wojtek i Szymon z Limo (to chyba nikogo nie dziwi). Chociaż publika nie była za bardzo kreatywna, w porównaniu z tą która przyszła na Limo trzy dni później ale no cóż, publika w ogóle nie była jakaś specjalna.
Powrót również okazał się fascynujący, pół godziny poświęciłyśmy na odnalezienie numeru na taksówkę, a w międzyczasie dostałyśmy od pana z Polsatu reklamówkę z kiełbasą – a ja tylko powiedziałam, że jestem trochę głodna! Widocznie wyglądałyśmy na bardzo biedne. Kiedy już przyjechała taksówka to ku naszemu zdziwieniu…kierowca nie wiedział gdzie jechać! Jakie zaskoczenie. Po tym jak wreszcie znalazłyśmy się w swoim mieszkanku moim jedynym marzeniem był sen.
Reasumując, Polsat zaprasza kabarety bo chce być fajny ale mu nie wychodzi bo oba jego tegoroczne kabaretony były kiepskie. A szkoda bo pieniędzy im chyba nie brakuje i spokojnie mogliby przebić TVP gdyby im się chciało, ale im się nie chce, wolą zapraszać Maćka Rocka i rozdawać telewizory za SMSy.
Nigdy więcej, do przyszłego roku zapewne ;)

PS. Nie, nie obejrzałam całości w TV, widziałam tylko „Jasełka” i improwizacje no i piosenkę początkową ale tylko po to żeby coś sprawdzić (no miał szczęście, miał)

13 sierpnia 2010

Przybyłam, zobaczyłam i jestem zadowolona - XVI Festiwal Kabaretu w Koszalinie


„-Dzień dobry, my przejechaliśmy z XXX, możemy wejść?
-Oczywiście, proszę.” – od tych słów z pewnością mogłaby zaczynać się opowieść o XVI Festiwalu Kabaretu w Koszalinie. Kabaret Moralnego Niepokoju, Kabaret Skeczów Męczących, Kabaret Młodych Panów, Kabaret pod Wyrwigorszem, Formacja Chatelet, Nowaki, Czesuaf, Koń Polski, Rak, Widelec, Kasia Piasecka i Marcin Daniec – to oni 31 lipca mieli rozśmieszać publiczność podczas telewizyjnego kabaretonu. A żeby 
rozmieszać to trzeba się najpierw do tego przygotować ale od czego są próby. 
Hasłem przewodnim prób z pewnością mogłoby być hasło „Bardzo ładnie, zaraz powiem co trzeba zmienić” lub „STOP!”. Próby momentami zapowiadały kompletną katastrofę dlatego trwały i trwały i trwały. Do pierwszej w nocy trwały i nikt nie wykazywał zbyt dużego zmęczenia. W dzień występu zebrać się należy o 12 i zabrać się do dalszej pracy. Przede wszystkim trzeba nagrać reklamowe wejście antenowe na wymyślenie tekstu do którego jest mniej więcej 5 minut a wersje powstają co najmniej 3, na dwie próby i nagranie, każda wersja jest inna, niektóre nawet niecenzuralne. Kiedy próby kończą się około godziny 16 wszyscy zabierają się żeby zjeść obiad. Wrócić mają dopiero koło 19.00. 
W tym czasie poprawiana jest dekoracja która montowana była co najmniej od rana w piątek. Scenografia wizualizująca powierzchnie planety „Vega” wielu osobom przypadła do gustu. Całość była dobrze wykonana i cieszyła oko a przede wszystkim bardzo ładnie, jednoznacznie wpasowała się w konwencje „Kabaretowe statcji Ko(s)micznej”.
O wpasowaniu się w konwencje nie można niestety mówić jeżeli chodzi o kabarety, generalnie w temat wpisały się dwa numery, „Wizyta rodziców” u Kabaretu Moralnego Niepokoju kiedy Rafał opowiada o Międzygalaktycznym kościele wiecznej wilgoci, oraz Kabaret Młodych Panów ze skeczem o porwaniu przez UFO. Czyli 2 pierwsze numery. Później, do konwencji nie nawiązywano w ogóle, chociaż kilka postaci spokojnie funkcjonowałoby w społeczeństwie jako kosmici. Oczywiście również konferansjerka była mocno osadzona w konwencji i jakkolwiek nie lubię Konia Polskiego muszę przyznać, że poszło im całkiem sprawnie. Wejścia były krótkie, zwięzłe i na temat. Komiczne ale nie tandetne stroje dopełniały całości. „-Jak jest? – Joł!”
Kabareton zaczął się około 20, zanim weszliśmy na antenę publiczność rozgrzewał Kabaret Skeczów Męczących, namawiając do bardzo spontanicznej fali. Która to fala rozpoczęła pierwsze reklamowe wejście antenowe live z KSM i KMN w roli głównej.
Każdy kabaret zaprezentował po 2 skecze, za wyjątkiem KMNu pokazywali je jedne po drugich po czym zmiana kabaretu. 
Kabaret Moralnego Niepokoju na pierwszy ogień pokazali swój pierwszy, wyżej wspominany skecz o wizycie rodziców do ze wsi u syna z miasta. To był ten słabszy numer w koszalińskim repertuarze KMN, ze względu na jak dla mnie zbyt krzykliwe postacie rodziców. Poza tym, drażni mnie śmiech Kasi a to on zebrał najlepsze recenzje.
Jako pierwszy ze swoim całym repertuarem wystąpił już wspominany Kabaret Młodych Panów. Skecz o porwaniu człowieka przez Ufoludki poszedł jako pierwszy. Ten premierowy numer fajnie zaskakiwał pomysłem , chociaż osobiście zróżnicowałabym głosy kosmitów ponieważ czasami w ogóle nie było słychać, że końcówki są dopowiadane przez drugiego kosmitę. Chociaż to może wina nagłośnienia, nie mniej podobało mi się bardzo. Jako drugi numer pokazali mój aktualny the Best of the Best z piosenek kabaretowych, czyli piosenkę o tym, że niektórzy ludzie nie lubią świąt – żadnych. „Na stacji” z towarzyszeniem orkiestry wyszło chyba jeszcze lepiej niż w wersji z samą gitarą i mimo problemów z nagłośnieniem które były już od piątku podbiło serca widzów w Koszalinie.
Kolejny występ należał do Marcina Dańca, było typowo, trochę polityki, trochę sportu, piosenka. W sumie tak typowo, nic mnie nie zaskoczyło ale nie było też jakoś strasznie nudno.
Później pierwsza przerwa reklamowa zagospodarowana przez kabaret Rak który opowiedział o naszej służbie zdrowia i o ile się nie mylę troszeczkę przedłużyli bo były już dawane znaki, że czas wejść na antenę. Widziałam potem ten numer na urodzinach kabaretu Rak w TV i tam chyba wyszło trochę lepiej, w Koszalinie mi się nie podobało, może ze względu na ten goniący czas.
Na początek drugiej części wystąpił Kabaret Moralnego Niepokoju ze swoim drugim skeczem który zapowiadany był jako premiera, średnia to premiera bo widziałam już ten skecz na żywo. Tym razem jednak po raz pierwszy od strony widowni, „Wylęgarnia Smaku” bez względu na to, czy to premiera czy nie, bardzo przypadła mi do gustu. Dużo fajnych pomysłów i tekstów, jednak formułą ten skecz trochę może przypominać na przykład starą dobrą, „Telefoniczną Rezerwacją Biletów”. Jednak ta zgadywanka w nazwy potraw wywołała salwy śmiechu wśród zgromadzonej widowni, był to chyba skecz który zebrał najlepsze reakcje i niezależnie od tego co według mnie było skeczem wieczoru Moralnym się należało. Chociażby za drink „Pocałunek na zapleczu z języczkiem” i cudowny odwet Mikołaja.
Jako kolejni zagrał Kabaret Skeczów Męczących po raz pierwszy oficjalnie na antenie. Jako pierwszy pokazali „Hymn na Euro” a raczej propozycje na hymn mistrzostw. Pokazywali to już w tym roku na Kabaretonie Polsatu w Sopocie i od tamtego czasu dodali tylko jeden hymn (a właściwie dwa ale jeden z nich widziałam tylko na próbach) dlatego ciężko mówić o nowościach w ich wykonaniu. Momentami jednak nadrabiała publiczność, która świetnie się bawiła na występie KSM. Męczący to zdecydowanie kabaret na takie imprezy. Drugim skeczem zgodnie z zapowiedziami na naszej-klasie miał być „premierowy” (tak, tak, widziałam już…) skecz – „Casting”. Ale poszedł również już znany „Wieczór Kawalerski”, wiele osób chwali zapowiedź Karola do tego skeczu ale prawdę mówiąc to ta zapowiedź to nic nowego, zlepek tego co można słyszeć na występach. A sam skecz z nową flagową postacią KSM – Kłakiem dalej tak samo dobry, chociaż może trochę szkoda, że nadal identycznie taki sam.
Po KSMach scenę przejęli Wyrwigrosze najpierw z monologiem Łukasza Rybarskiego o byciu w delegacji. Całkiem sympatyczny jest ten numer, taki jak dla mnie nie wyrwigroszowy, podobało mi się, jakoś bez szału ale podobało. Jako drugi numer pokazali piosenkę o Radiu Maryja i tu było dla mnie duże zaskoczenie bo piosenka była bardzo zgrabna nie krzykliwa jak to się często zdarza a i tekst był bardzo dobrą satyrą polityczną której ostatnio bardzo brakuje. Wielu będzie zapewne będzie oburzonych wykorzystanie takiej klasyki jaką jest piosenka Kabaretu Starszych Panów, no i niech się oburzają! Chociaż nie wiem po co bo aktorom z Krakowa wyszło to naprawdę fajnie. Podczas tej piosenki zauważyłam, że jak się bujam to mniej mnie boli kręgosłup od tych strasznych ławek bez oparć i odtąd uskuteczniałam to na każdej piosence.
Druga przerwa reklamowa przypadła do zagospodarowania…Formacji Chatelet, z którą zgodził się zamienić KSM i to oni pokazali swój trzeci skecz a mianowicie „Kocham Cię Polsko” w wersji „sprinterskiej”, skróconej do granic możliwości, nie mniej po raz kolejny złapali za serca publiczności koszalińskiej której właśnie takich skeczy było trzeba.
Trzecią część otworzyli Nowaki ze skeczem o poszukiwaniu ojca dla dziecka, skecz ten odznacza się karkołomnym skakaniem z naprawdę wysokiej sceny w Koszalinie. Może i ten numer bardzo mocno leci po schematach ale jest tak zrobiony, że chce się oglądać, poza tym lubię bezpośrednią integracją z publicznością. Drugi numer to piosenka – wytchnienie dla mojego kręgosłupa. Jak dla mnie numer premierowy, o wakacjach , gdzie na początku serce mi stanęło bo na próbach wychodziło to bardzo kiepsko a na live zapowiadało na konkretne spóźnienie. Jednak się udało, chyba nikt nie podejrzewał Ady o umiejętności wokalne, bardzo miła niespodzianka.
Później sceną zawładnął kabaret Czesuaf, za który tego wieczoru bardzo mocno trzymałam kciuki. Jako pierwszy zagrali „Salo samochodowy” lub jak kto woli „Seledynowy” i jakkolwiek publiczności w Koszalinie nie porwali to ten skecz jest dalej bardzo dobry tekstowo. W końcu który facet nie miał kiedyś problemu z nazewnictwem kolorów? Jako drugi zagrali skecz którego jeszcze nie widziałam, komentarz sportowy z zawodów w narzekaniu. Jak dla mnie fenomenalny, bezwzględnie skecz wieczoru. Wyraziste postaci, dobry pomysł i dobra gra aktorska, mimo że to nie był numer na taką imprezę to okazało się, że nawet publiczności która była nastawiona na typową, prostą rozrywkę zaczęła się bawić podczas tego skeczu.
Jako następny wystąpił kabaret Rak, który pokusił się o wystawienie typowego skeczu. Święty Mikołaj latem? Tylko w kabarecie. Całkiem nieźle im to wyszło, jakkolwiek nie przepadam za tym kabaretem to pomysł był dobry. Taki wywrotowy święty Mikołaj, z pewnością nie dla dzieci. Nieco słabiej wyszedł drugi numer czyli monolog i piosenka, której nie uratowało nawet pojawienie się Młodych Panów. Znaczy wizualnie mi się piosenka bardzo podobała ale tekstowo, ja wiem? Chyba nie to miejsce i nie ten czas.
Czwartą część rozpoczęła Formacja Chatelet z nowym skeczem o patologicznej rodzinie w której Ojciec dopiero co wraca z więzienia. Pomysł dobry, na pewno lepszy niż nowości typu skeczu o sąsiadach czy Kamasutrze. Jednak sporo mu jeszcze brakuje, Szatleci czepiają się tekstów które już kiedyś wykorzystywali co odejmuje świeżości tym „nowością”. Chociaż jest lepiej niż ostatnio to do starych FCH jeszcze im sporo brakuje.
Pomiędzy skeczami Formacji zagrała Kasia Piasecka z monologiem o swojej rodzinie. Było jak zwykle stand up na dobrym poziomie. 
Potem FCH ze swoim drugim skeczem o taksówce. Ustawiane wpadki mnie nie bawiły nie bawią i nigdy nie będą bawić. Skecz prawdę mówiąc nie jest zły ale no, takie zagrania mnie nie bawią
Ostatnim kabaretem tego wieczoru był kabaret Widelec ze skeczem o recepcji hotelu który wypadł dość słabo, ale od początku mi się nie podobał, pomysł jest dobry ale chyba brakuje tu jakiejś lekkości. Jako drugi numer zaśpiewali piosenkę o wiejskiej dyskotece, która mimo słabego nagłośnienia wypadła bardzo fajnie, gratulacje za pomysł przede wszystkim.
Ostatni kabaret nie oznacza ostatniego występu, bo wieczór dopełnił występ formacji Motema Africa która to zaprezentowała nam dwa numery, jeden całkiem oparty na motywach afrykańskich a drugi to interpretacja wiersza „Leń” Jana Brzechwy, popularny wierszyk dla dzieci zagrany przez mieszkańców Afryki prosto z Warszawy podniósł do góry całą koszalińską publiczność mimo późnej godziny. 
A co potem? Finał, piosenka finałowa w wykonaniu tych artystów którzy nauczyli się tekstu i z obecnością tych artystów którzy tekstu się nie nauczyli i powolne opuszczanie przez publiczność widowni. A za kulisami? Gratulacje, podziękowania, pożegnania…
Ogólnie mi się podobało, czasem wydaje mi się, że tylko pod względem towarzyskim bo mogłam spędzić trochę czasu w towarzystwie kilku lubianych artystów. A może podobało mi się tylko dlatego, że widziałam jak to wszystko się tworzyło od piątku. Nie wiem, wiem że efekt końcowy bardzo mnie zadowolił a mimo takiej a nie innej publiczności (momentami czułam się jak na jarmarku, widziałam ludzi którzy przynieśli ze sobą kanapki z kotletami a inni mieli całe reklamówki jedzenia) kilka skeczy jest naprawdę wartych zapamiętania.
Oby do przyszłego roku…