23 marca 2011

Krosny, Krosny, Krosny...

 Krosny, Krosny, Krosny… i właściwie tyle mogłabym napisać o jego występie w szczecińskiej Pleciudze. Nigdy nie byłam jakąś specjalną fanką twórczości tego Pana (w pantomimie jakoś zawsze odpowiadały mi formy związane z dźwiękiem jak chociażby Świerszczychrząszcz) ale była okazja, to się wybrałam.
Nie powiem, że to był zły pomysł, chociaż wiele rzeczy mogłoby na to wskazywać. Przede wszystkim to, że występ odbywał się dzień po premierze „Pierepałek” Szarpaniny, więc delikatnie mówiąc byłam „nie do życia”.  Ale poszłam, a raczej powlokłam się na autobus, tramwaj a potem do teatru i usiadłam sobie z boku sceny gdzie widok nie był może spektakularny ale za to siedziałam na krześle a nie na schodach.
Problem polega na tym, że nic temu występowi nie można zarzucić. Ani publiczności, która była bardzo kulturalna i wiedziała po co przyszła. Ani samemu Krosnemu, który jak zawsze był genialnie przygotowany i pokazał ogromny wachlarz swoich umiejętności. Ale niestety, już w połowie występu musiałam się sama sobie przyznać, że to nie dla mnie, nie ten rodzaj humoru mi odpowiada. Bo naprawdę nie było się do czego przyczepić, ale jednak nie wybuchałam śmiechem razem z publiką.
Oczywiście, nie odmawiam panu Krosnemu umiejętności rozśmieszania ludzi bo miał bardzo dobre reakcje, a patrząc na jego ruchy na scenie nie można wyjść z podziwu. Kilka scenek było naprawdę sympatycznych, na przykład ta o wizycie Szefa, o filharmonii w której brali udział widzownie czy pokazywanie tekstu piosenki „To nie ja byłam Ewą”.
                Ale kabaretowo- nie moja bajka. Co oczywiście nie oznacza, że nigdy nie pójdę zobaczyć Teatru Jednego Mima na żywo, bo chętnie się przejdę jeszcze raz, jak tylko będzie okazja. Może nawet będę się lepiej bawić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz