6 maja 2011

Plenery, ach plenery – III otwarcie sezonu plenerowego w Gyfinie

Gryfińską majówkę miałam okazję w tym roku odwiedzić po raz trzeci, ale trzeba przyznać, że w tym roku imprezy kabaretowe jakie Gryfino proponowało były  najbardziej oryginalne. Bitwa  kabaretowa Słuchajcie vs. Jurki i kabareton „Stand-up pojedynek na słowa” z udziałem najlepszych polskich Standuperów, takie rzeczy się zwykle na plenerach nie zdarzają toteż do Gryfina przybyłam z nieskrywaną ciekawością,  jak to wypadnie. Dodatkową atrakcją drugi rok z rzędu było prowadzenie całej imprezy przez Wojtka Tremiszewskiego i Szymona Jachimka z kabaretu Limo.
Jeżeli w ogóle chcemy mówić o gryfińskiej majówce, to trzeba powiedzieć jedno, było zimno. Nie, nie było zimno, było lodowato. W pewnym momencie miałam na sobie chyba z pięć warstw ubrań i rękawiczki a nadal było mi zimno. Wiał straszny wiatr co dodatkowo potęgowało zimno i sprawiało jeszcze, że pomarańczowy pył z kortów unosił się w powietrzu.  Całości tego rozpaczliwego obrazu dopełniały problemy techniczne jakie 2 maja nie opuszczały sceny niemal przez cały dzień. W tych takich oto pięknych warunkach odbyła się bitwa kabaretowa pomiędzy dwoma zielonogórskimi kabaretami. Trzeba powiedzieć, że zarówno Jurki jak i Słuchajcie starali się wynagrodzić publiczności te wszystkie niedogodności (podejrzewam, że gdyby nie to, że oba kabarety widziałam już w tym roku w TPSie to by mi się nawet bardzo podobało to co pokazali w Gryfinie), za co mają u mnie wielkiego plusa. 
Występ składał się z kilku części, najpierw krótki program obowiązkowy w wykonaniu obu kabaretów, które grały po dwa skecze, potem gra improwizacyjna, druga runda programu obowiązkowego, znowu impro i dogrywka w postaci jednego numeru z każdej strony.
  Biorąc poprawkę na wszystkie złe rzeczy, które się działy i poziom publiczności zgromadzonej na kortach było naprawdę nieźle. Bo przecież nie spodziewałam się nowych skeczów i fantastycznych reakcji publiki, było dobrze, na takim poziomie jak się spodziewałam.  Dodatkowo powiem, że podziwiam Saszę, który podczas improwizacji „Randki w ciemno” wcielał się w Pudziana i w celu prezentacji mięśni zdjął koszulkę,  temperatura powietrza w tamtym momencie oscylowała chyba gdzieś około zera stopni…
Trzeciego dnia pogoda się nie poprawiła, ale organizatorzy oszczędzili czekania cały dzień na kabaret, po stand-up zaczął się o 15:00. Dziwna to pora jak na taki rodzaj sztuki, który jest bezkompromisowy, nie unika trudnych tematów i wulgarnych środków wyrazu. Stand-uperów było czterech, Kasia Piasecka, Tomasz Jachimek, Abelard Giza i Kacper Ruciński. Występ miał również formę pojedynku, najpierw wykonawcy dobrani w pary walczyli między sobą o miejsce finale a przegrani mieli się spotkać w pojedynku o trzecie miejsce. Pierwsza parą byli Abelard Giza i Kacper Ruciński, czyli akurat Ci, którzy mieli do zaprezentowania najcięższy program. Podsumowując ich występy, Abelard wydawało mi się, mówił trochę jakby mu się nie chciało, ale mogło być to zamierzone w końcu taka nonszalancja w mówieniu jest typowa dla stand-upu.  Program Kacpra znam już chyba cały na pamięć, ale zupełnie mi to nie przeszkadza w odbiorze bo właściwie z każdym fragmentem wiążą się jakieś fajne wspomnienia (wystarczy wspomnieć występ Kacpra na IV SZPAKu, gdzie bohaterem fragmentu występu stała się Szarpanina). Kacper zebrał zaskakująco dobre reakcje i przeszedł „głosem” publiczności do finału. Drugą parę stanowili Kasia Piasecka i Tomek Jachimek. To co zaprezentowała Kasia również w większości już znała łam ale było kilka momentów gdzie mnie zaskoczyła, bardzo pozytywnie zaskoczyła, za to program Tomka wydawał mi się nie na taką imprezę, aż by się chciało to zobaczyć w lepszych warunkach bo z tego co widziałam, to warto. Z tej pary do finału przeszedł właśnie Tomek. Po dogrywkach artyści uplasowali się w kolejności: Tomek, Kacper, Kasia, Abelard. Podejrzewam, że w innych okolicznościach, te występy zostałyby ocenione zupełnie inaczej.
  Jak to jest, że mimo złej pogody, występów niepasujących do profilu imprezy i obsuw czasowych tak bardzo lubię przyjeżdżać na Dni Gryfina? Nie wiem, naprawdę.  Nie lubię plenerów, barierek, wszechobecności ochrony, zimna, pijanej publiczności, nigdy nie lubiłam i nigdy nie polubię. Ale akurat ta impreza na stałe wpisała się do kalendarza imprez, które trzeba w ciągu roku odwiedzić. Także do zobaczenia w Gryfinie w dniach 1-3 maja 2012, chociaż „już za rok matura”… ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz