5 maja 2011

Podwójny rodzinny album Jurków

                Program „Album Rodzinny” kabaretu Jurki widziałam w sumie 7 razy, w tym 4 razy w całości i 3 razy we fragmentach (podobny  wynik zanotowałam chyba tylko przy „Dzielni” Limo, 5 razy całość i 2 razy fragmenty), jedno przyznaję z całą pewnością, program ewoluował.  Bo za pierwszym razem podczas SZPAKA, nie wywołał u mnie żadnych żywiołowych reakcji, program jak program, równy, dobrze zrobiony, a w piwnicy Towarzystwa Przyjaciół Stargardu kilka miesięcy później się popłakałam ze śmiechu. Skupmy się jednak na właśnie dwóch ostatnich występach, bo o nich jeszcze nie było tu ani słowa, a w kwietniu miałam okazję widzieć „Album Rodzinny” w całości aż dwa razy, w szczecińskim Klubie Kontrasty i w piwnicy Towarzystwa Przyjaciół Stargardu. Występy zupełnie różne względem siebie, ale po kolei.
                Pierwszy występ miał do podźwignięcia wiele przeciwności losu, środek tygodnia, zaraz po świętach, zmieniana przez organizatorów godzina no i miejsce… Klub Kontrasty, gdzie myślałam, że żaden kabaret już nigdy nie postanie, a tu niespodzianka, bo zaproszono kabaret i to nie byle jaki. Od kiedy się dowiedziałam, że to miejsce mają odwiedzić Jurki modliłam się tylko, żeby występ był na dole na rozstawionej prowizorycznej scenie niż na górze w rozwalającej się sali teatralnej.  „Przecież to będzie taki wstyd jak oni im na górze każą grać” – moje myśli przed występem. Jednak całe szczęście nie kazali, może i scena rozstawiona na dole była trochę za mała ale przynajmniej w jednym kawałku i bez niebezpieczeństwa, że zaraz wysiądzie prąd.  Problem z godziną, polegał na tym, że część widzów wiedziała, że występ ma być od 19:00 a część że od 20:00, tak więc Jurki dyplomatycznie rozpoczęli swój występ o 19:30 od…bisów. Na scenę wynieśli tablicę z tytułami skeczów i zgromadzona publiczność mogła sobie wybrać, co chce zobaczyć na bisy przedwystępowe.  Z koleżankami z przyjemnością skorzystałyśmy z okazji wybrania sobie piosenki „Basie” nie granej już normalnie w programie, a naszej ulubionej.  Ciekawostką w bisach przedwystępowych był skecz „Być jak trup”, który mimo tytułu opowiada o pracy klauna, nigdy wcześniej tego nie widziałam, a ciekawe, powiedziałabym, że nie w stylu Jurków.
                Generalnie, czy to podczas bisów, czy podczas programu głównego, wśród publiczności dało się wyczuć fajny klimat, totalnie bezstresowego, luźnego występu bez niemalże żadnego dystansu pomiędzy widzem a artystą, wszak „Album Rodzinny” to program o życiu przeciętnego Kowalskiego.  Temat niby stary jak świat, ale czy na pewno? Jurki opakowały to wszystko w tak lekką formę, że aż przyjemnie się to ogląda. Główną zaletą tego programu w dalszym ciągu jest równość, nie ma w nim elementów, które by drastycznie odstawały i chyba właśnie to, stanowi siłę tego programu. Drugą mocną stroną, są piosenki, Jurki to chyba jedna z moich ulubionych formacji kabaretowych pod względem warstwy muzycznej. A piosenki, które wchodzą w skład „Albumu Rodzinnego” tylko to potwierdzają, zarówno piosenka o „kiełbasianej Jadzi” (można przyjść głodnym, usiąść w pierwszym rzędzie to się człowiek naje) jak i ta o nałogach.  Po programie głównym, jak to zwykle bywa, bisy. Tak jak poinformowali artyści „Ci co bisy widzieli mogą wyjść, a jak nie chcą to sobie utrwalą”. Wszyscy widzowie pozostali na swoich miejscach. I słusznie, bo to nie były te same bisy co przed występem a te specjalnie przygotowane do programu. Plus wyproszona przez nas piosenka z listy, „Pani Jadzia”. Głową atrakcją bisów, był widz, który przed występem umówił się z Jurkami, że jeżeli będą grać „Mirka i Lucynę” to on chce powiedzieć sławetną pointę „a ty jesteś spod trzynastki”. Jak chciał tak zrobił, chociaż momentami skecz wędrował w niespodziewane rejony. Podsumowując Kontrasty, występ trwał ponad dwie godziny, przyszła fajna, żywiołowa publiczność, improwizacji nie za dużo i nie za mało, podobało mi się, nawet bardzo, zwłaszcza podejście Jurków do występu, nie grali „na odwal się” tylko od początku do końca na wysokim poziomie.
                Jeżeli mowa jest o występie w piwnicy Towarzystwa Przyjaciół Stargardu, to jedno jest pewne, zawsze jest dobrze. To jakaś taka magia tej sali, gdzie mieści się niewiele osób i właściwie zawsze są to te same osoby. Jak się okazało, my też już wpisałyśmy się do grupy tych osób. Trzeba tu wspomnieć, że klimat TPSu jest niepowtarzalny, nigdzie indziej nie spotkałam czegoś takiego, publiczność niesamowicie docenia to co kabaret pokazuje na scenie, chociaż nie objawia się to entuzjastycznymi reakcjami, ale właśnie klimatem.  To chyba właśnie ten klimat sprawia, że kabarety często odpływają gdzieś daleko od ram skeczu. I tak, w skeczu o seksuologu Marylka musiała na chwilę wyjść w trakcie skeczu,  a Wojtek przedstawił w tym czasie swoją rodzinę, której zdjęcia wisiały na zastawce (mina Saszy, kiedy Wojtek wskazując na jego zdjęcie powiedział coś o upośledzonym bracie czy kuzynie – bezcenna) a w skeczu o tym, że najważniejsza w rodzinie jest tradycja, okazało się, że rosół został zrobiony z kota Mruczusia a pozostałe dania z innych zwierząt domowych.  Generalnie, bałam się przychodzić na drugi występ w tak małym odstępie czasowym, myślałam, że się wynudzę ale kiedy kolejne skecze zaczęły odbiegać od swojego normalnego toku pokładałam się ze śmiechu. Być może, przez to gubiły się prawidłowe wątki ale chyba nikt nie miał tego artystom za złe, wręcz przeciwnie. Tak dużej ilości improwizacji podczas występu dawno (o ile w ogóle) nie widziałam, bo w końcu, gdzie jak gdzie, ale w Jurkach jest komu improwizować.
                Zdecydowanie bardziej podobało mi się w piwnicy TPS, ale to pewnie dlatego, że uwielbiam to miejsce i uwielbiam impro, które w Kontrastach było, ale nie w takiej ilości.  Przez te dwa (w sumie to trzy, ale o tym później) występy Jurki wspięli się wyżej w moim prywatnym rankingu kabaretów, nawet bardzo wysoko, zobaczymy co będzie dalej, bo przecież szykują premierę nowego programu, oby szybko było mi dane ten nowy program zobaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz