17 lipca 2011

Wakacje z telewizją cz.2: Na Mazury…


                Od początku traktowałam pomysł wyjazdu na Mazurską Noc Kabaretową z lekkim przymrużeniem oka. Coś na zasadzie „ta pojedziemy, pojedziemy…” No i pojechałyśmy, co prawda w dwuosobowym składzie czyli Julia i Ja ale pojechałyśmy. Tak naprawdę to bez biletów i bez noclegu.
                Mazury przywitały nas upałem, którego osobiście podczas wyjazdu rano z zimnego Szczecina i deszczowej przesiadki w Poznaniu się nie spodziewałam. Z Olsztyna prawie dwugodzinna podróż dusznym PKSEm a potem standardowo, zameldowanie się w ośrodku, gdzie miałyśmy spać, cudem znalazł się tam dla nas domek w którym mogłyśmy spać przez pierwszą noc, odebranie identyfikatorów i próby. Próby jak próby, pełne sławetnych okrzyków STOP! STOP! STOP! i powtórek kolejnych numerów. Okazało się, że jednak Mazury nie są dla nas tak gościnne jak się wydawało, zaczęło padać. Powoli zaczynałam wierzyć, że nad kabaretonami telewizyjnymi na których jestem krąży jakaś deszczowa aura. Wystarczy wspomnieć tę ulewę tydzień wcześniej na Kabaretowym Klubie Dwójki. Ale podobno podczas samych nagrać Mazurskiej nie padało już od 7 lat. To dobrze wróżyło.
                Dzień nagrania po całej nocy deszczu całkiem nieoczekiwanie rozpoczął się słońcem i … próbą. A jak poranna próba to nagrywanie wejść promocyjnych. Próba trwała mniej więcej do 15 i nastał moment przerwy przed kabaretonem. Którą to przerwę wykorzystałyśmy na obiad . Polecam pizzerię „Gruby Benek” w Mrągowie, mają trochę niekonwencjonalny sposób zamawiania pizzy ale naprawdę smacznie można tam zjeść.
                A co o samym kabaretonie? Dziwna impreza to była. Nawet bardzo dziwna. Parę razy nawet prawie zeszłam na zawał, spowodowały to kolejno: odpadające osłony z reflektorów które malowniczo spadały ku ziemi i wyłączające się mikroporty (tego w telewizji nie słychać! Ale kilka razy w Amfiteatrze nie było słychać nic). Ale z drugiej strony, to Mrągowo ma jakiś taki klimat. To miasto na kilka godzin przed kabaretonem aż tętni życiem, przyjeżdżają ludzie z całej Polski tylko na ten jeden wieczór i jakieś takie fajne to jest.
                Jeżeli weźmiemy pod uwagę artystyczny aspekt tegorocznej MNK to naprawdę nie było źle, było przyzwoicie. Nawet bardzo przyzwoicie, chociaż w pełni rozumiem że ludziom mogło się nie podobać, wręcz miało prawo się nie podobać. Momentami było przydługo, momentami repertuar był całkowicie nieprzystosowany do imprezy tego typu no i w reszcie momentami było za dużo gwiazd a za mało kabaretu. Dla kogoś kto nastawił się na taki biesiadny klimat jaki był zawsze podczas Mazurskich Nocy taka liryczna atmosfera jaka panowała w tym roku była nie do przejścia.

                Rozkładając to na czynniki pierwsze. Hrabi – dwa równe skecze, może i ze starego programu ale nie spodziewałam się niczego innego. Dobrze zagrane jak to u Hrabich jest zawsze. No i piosenka, która na zebrała najlepsze reakcje podczas całego wieczoru. No i prawidłowo bo zdolnych ludzi trzeba doceniać. Poza tym, Hrabi na Mazurskiej Nocy Kabaretowej… epokowe wydarzenie. Limo, skecz i short obie rzeczy dobrze mi znane i w sumie szkoda, że tak mało ich było chociaż Abelard w życiowej roli Araba wiele mi zrekompensował.  Smile – powszechnie znana jest moja słabość do tego kabaretu wynikająca z wydarzeń kilka lat wstecz. Ale no poradzili sobie, byli właściwym kabaretem na właściwym miejscu. Chociaż repertuarowo dopasowali się do reszty to było widać, że łatwiej przychodzi im nawiązanie nici porozumienia z publicznością w amfiteatrze. No i piosenka z „Nocy i Dni” w wykonaniu Kinia – przepiękna sprawa i piosenka i ta cała otoczka jej towarzysząca (pomijam jego minę jak się dowiedział, że ma wejść do jeziora – oj ubawiliśmy się z tego). Liquidmime – wielka, wielka szkoda, że zagrał ten sam numer co w Opolu (mamy z Julią teorię dlaczego ale jest tak durna, że lepiej nie mówić ;)) i jeszcze większa szkoda, że ludzi nie załapali jego poczucia humoru. Chociaż w piosence rozpoczynającej trzecią część bardzo zacnie. Łowcy – nie wiem co oni w sobie mają że są tak rozbrajający w tym co plotą na scenie ale podoba mi się to nadal, chociaż szmat czasu ich nie widziałam na żywo. Bardzo im było do twarzy w tej roli przeszkadzajek. Ireneusz Krosny – jak zawsze, bez zastrzeżeń, aż dziwne że można być tak dobrym i śmiesznym w takim bądź co bądź niszowym fragmencie sztuki.  Grupa Mocarta  - gospodarze wieczoru. Mile mnie zaskoczyli, nie myślałam,  że sobie tak dobrze poradzą a poradzili sobie będąc przy tym niesamowicie uroczymi, zwłaszcza przy piosence z dziećmi.  Artur Andrus – klasa sama w sobie, naprawdę, za każdym razem przekonuję się o tym coraz bardziej.  Marian Opania, Elita, Maciej Miecznikowski z zespołem z „Bitwy na głosy”, Alicja Węgorzewska – przez grzeczność przemilczę, bo w amfiteatrze też przemilczałam.
                Fajna ta Mazurska Noc Kabaretowa, naprawdę, mimo wszystko, mimo tego że ochroniarze chcieli mnie przesadzić po każdej części (aż w końcu musiałam im pokazać plakietkę, od razu jakoś zmalało ich przekonanie, że muszę się przesiąść ), mimo nocy w namiocie i mimo że pogryzły mnie jakieś zmutowane komary.
Ja tam jeszcze wrócę, na pewno!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz