23 grudnia 2011

Konfliktowa Zielona Góra

                Z opisu SZPAKa bardzo łatwo mi przejść do festiwalu w Zielonej Górze, po pierwsze, dlatego, że wydarzenia te miały miejsce tydzień po tygodniu, a po drugie dlatego, że właśnie przez tą bliskość wydarzenia te zlały mi się w jedną całość.
                „Dawno nie byłam na wyjeździe kabaretowym” – pomyślałam sobie, stając na właściwie dobrze mi już znanym zielonogórskim rynku. W ogóle, jakoś dobrze się tam poczułam, to chyba właśnie przez tą bliskość SZPAKa, z niektórymi kabaretami i ludźmi nie zdążyłam się dobrze pożegnać a już widziałam ich z powrotem.
                Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po przyjeździe do Zielonej Góry była śmierć na środku rynku. Wzięłam udział w bardzo sympatycznym happeningu o nazwie „Pojedynek Gentelmeński”, w którym ginęły „przypadkowe” osoby z tłumu, bardzo sympatyczny bruk na tym rynku, całkiem wygodnie się leżało;)
                Sam program 7 Festiwalu Kabaretu był dość ciekawy, 3 imprezy odbywające się jednocześnie, trzeba się było na coś zdecydować. A wybrać było ciężko, w końcu i w kabarecie i w stand upie i improwizacjach możne wydarzyć się coś ciekawego, do ostatniej chwili nie wiedziałam, na co się wybierzemy. Wybór ostatecznie padł na improwizacje, z perspektywy czasu mam wrażenie, ze to wybór nietrafiony, albo po prostu tak podziałały na mnie opowieści osób, które były na innych wieczorach i którego występu bym nie wybrała to żałowałabym, że nie byłam na dwóch pozostałych.
                Skupmy się jednak na tym impro, improwizowali przedstawiciele grup Ad Hoc, W Gorącej Wodzie Kompani, Kwik, Improkracja, Dźwięk Dż, jako drużyna reszty świata i przedstawiciele 7 razy 1 i Inicjatywy Scenicznej Fruuu  jako drużyna z Zielonej Góry. Według mnie pomysł połączenia grup był nieco nietrafiony. Impro jest tym lepsze im bardziej znają się osoby, które występują razem na scenie. Tutaj tego zgrania zabrakło, chociaż kilka perełek w postaci na przykład „Dziewczynki za pałkami” nie zabrakło. Odnotować należy fakt, że wieczór poprowadził Piotr Gumulec z kabaretu Chyba, a ja lubię jak Guma prowadzi imprezy. Poza tym, bardzo bardzo urzekło mnie miejsce, w którym był występ, „Piekarnia Cichej Kobiety” – maleńka knajpka na uboczu, ale z bardzo fajnym klimatem. Pojedynek wygrała grupa z „reszty świata”, należało im się to chociażby z to, że mieli w składzie Jeffreya z Ad Hoc.
                Z pojedynków widzowie i kabarety przenieśli się do Auli Uniwerstetu Zielonogórskiego gdzie odbył się drugi tego dnia koncert pt. „Konflikty, Konflikty”. Wiadomo, jest konflikt, jest zabawa i o tym w założeniu miał opowiadać ten kabareton. Wystąpili między innymi z dawna niewidziani przeze mnie w godziwych warunkach Łowcy.B, którzy sprawili nie lada niespodziankę, grając w duecie z Wojtkiem Kamińskim zdawna niewidzianego „Stinga”, zagrał też Tomek Jachimek, którego też trzeba pochwalić za piosenkę o „Trzech Elementach”, w ogóle im częściej oglądam Tomka na żywo tym bardziej mi się podoba to, co robi, kolejną śpiewającą formacją tego wieczora był kabaret Czesuaf z piosenką o hydraulikach z nowego programu, poza tym warto odnotować ciekawą propozycję Fraszki ze skeczem o menagerze (?) kabaretowym w rozmowie ze swoim podopiecznym (może i przydługie i środowiskowe ale fajne), nową formację Marka Grabiego Gwóźdź do urny i Projekt Kwiaty, którego na rozpisce nie było, więc ich obecność zaskoczyła mnie podwójnie, bo nie spodziewałam się kiedykolwiek to zobaczyć. Taka mieszanka abstrakcji z zielonogórskim tradycyjnym humorem, bardzo ciekawa sprawa i gratka dla fanów. Wystąpili też Abelard Giza, Kacper Ruciński i Michał Kempa, co do niego trzeba zauważyć, że coraz lepiej czuje się na festiwalach i niechaj tak będzie dalej, bo zdolny i sympatyczny człowiek z niego.

                Sobota dla uczestników festiwalu rozpoczęła się wcześnie, bardzo wcześnie, 9 to przecież noc, zwłaszcza dla uczestników…całonocnych rozmów o sztuce. Ale wróćmy do rzeczy, sobotę, czyli festiwalowy „Dzień Pokoju” rozpoczęła chyba najlepsza impreza tegorocznej edycji „Kabaretowe Śniadanie Mistrzów” w restauracji Jazzgot. „Niepowtarzalne spotkanie z niewyspanymi artystami” jak występ zapowiadali organizatorzy, całość odbyła się w formule programu śniadaniowego, były spotkania z gośćmi czyli m.in. Tomkiem Nowaczykiem z kabaret Czesuaf, Znanym Wojtkiem Kamińskim z Jurków i Leszkiem Jenkiem z kabaretu Ciach, była prognoza pogody w wykonaniu Marka Grabiego, przerwy reklamowe w wykonaniu kabaretu Noł Nejm, ekstrawaganckie kanapki w wykonaniu Owsika, stylista mody w którego wcielił się Tomek Łupak i mnóstwo śmiechu, zarówno ze strony nielicznej publiczności (około 15 osób) jak i samych prowadzących i gości. Oprawą Śniadania Mistrzów zajął się kabaret Stado Umtata i za to wielkie gratulacje, absolutnie najlepsza impreza 7 Festiwalu Kabaretu, kto nie był niech żałuje.
                Tego dnia w auli odbyły się dwa koncerty, pierwszy pod wiele mówiącym tytułem „Parada zwycięzców” miał na celu przedstawienie laureatów wszystkich trzech pojedynków i wręczenie statuetek Ericha von Patisohna. Jednak to nie laureaci wzbudzili największy entuzjazm wśród publiczności a kabaret Czesuaf, który wystąpił jako „nagroda” dla grupy improwizacyjnej reszty świata, Czesuafi wraz z zaproszonymi gośćmi zaprezentowali swoją wersję teledysku do piosenki „Sweet Harmony” i tak samo jak w oryginale, wystąpili w strojach Adama, czym wzbudzili wielkie poruszenie, nie tylko wśród publiczności jak i innych artystów którzy masowo zlecieli się na widownię żeby to zobaczyć. Atmosfery, która panowała w tamtym momencie w Auli nie da się odtworzyć słowami. Oprócz tego legendarnego występu zagrał Abelard Giza w koszulce Kacpra Rucińskiego (przyznaję, nie wiem o co chodziło, pełno osób wieczorem chodziło w takiej samej koszulce, chociaż w sumie to się domyślam skąd ten pomysł…) i Tomek Jachimek, który rozwalił mnie piosenką o swojej córeczce, którą za parę lat mu ktoś zabierze, aż bym chciała, kiedyś pokazać ten numer swojemu Tacie ;)
                Drugi koncert tego dnia to „Duży pokój”, wystąpiło mnóstwo artystów i warta zauważenia była ciekawa scenografia wykonana przez Władysława Sikorę. Największą „gwiazdą” tego koncertu był niewątpliwie kabaret Smile, którego było niespodziewania dużo jak na imprezę z taką ilością wykonawców, ale może to i dobrze bo zdolni i z tego co widziałam to należało im się wygranie tego Ryjka. Zagrali dwa skecze, które mniej więcej ze zdjęć kojarzę z Ryjka i oba były na bardzo dobrym poziomie. Poza tym, bardzo podobali mi się Tiruriru, no i finał koncertu w którym wszyscy artyści wspólnie zatańczyli, lekko licząc 30 osób na jednej scenie, piorunujące wrażenie!
                Na tym skończył się 7 Festiwal Kabaretu w Zielonej Górze, a mi po raz ostatni zostało podziękować Organizatorom za gościnę i Kabaretom za dobrą zabawę. Specjalne podziękowania dla Grześka Dolniaka, za wszystko ;)

Spostrzeżenie festiwalowe: Jedzenie normalnych obiadów zamiast fast foodów jest ok., za to mało ok. jest mieszkanie w wiecznie imprezującym akademiku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz