30 listopada 2010

Zacna relacja z zacnego SZPAKa cz.1 „-Cześć, Cześć! Idziesz gdzieś? – No idę, cześć” czyli Miszczu wie najlepiej

SZPAK to Szczeciński Przegląd Autorskich Kabaretów który w tym roku odbył się w dniach 25-28 listopada…jednak nie dla wszystkich. Grupa 18 osób rozpoczęła SZPAKa tydzień wcześniej. Mowa tu rzecz jasna o  uczestnikach warsztatów z Władysławem Sikorą którzy na 6 dni przed festiwalem zebrali się, żeby pod okiem Miszcza przygotować swój program.
Tyle słowem występu. Z początkowych chwil warsztatów pamiętam tylko strach, że coś pójdzie nie tak jak trzeba, że ludzie nie przyjdą i że generalnie będzie źle. Jednak z każdą chwilą było coraz lepiej, kilka ćwiczeń zadanych przez Miszcza znałam już wcześniej z zajęć u Szarpaniny ale generalnie było wesoło. Pierwszy dzień poświęciliśmy praktycznie cały na obycie się ze sceną i wyrażaniu emocji.  W parach uczyliśmy się na pamięć krótkich scenek które później graliśmy wyrażając różne emocje (albo „na psychopatę”), ze scenek najbardziej do  gusty przypadło ludziom   „-Cześć, Cześć! Idziesz gdzieś? – No idę, cześć” co stało się swoistym zawołaniem warsztatów. Koło 17 przerwa na wyjście do Pizzerii a po powrocie czekała nas trudna sztuka pisania tekstów. Ludzie się powoli wykruszali a skecze się pisały, pisały się do 2 w nocy, kiedy to, najwytrwalsza 6 osobowa grupa ukończyła ostatni 5 autorski skecz i tak wraz z Magdą udałam się do niej do domu ze stertą plakatów Szarpaniny na odwrocie których zapisane były wszystkie teksty. Spać poszłyśmy po 3, nie dałyśmy rady przepisać nawet wszystkich tekstów.
Zrobiłyśmy to rano i koło 11 byłyśmy już z powrotem w Kontrastach. Główną atrakcją drugiego dnia były mikrofony, które natchnęły nas do tego, żeby przed przyjściem Miszcza zagrać w Pytania. Właściwie cały dzień była możliwość pogadania do mikrofonów bo ćwiczyliśmy skecze, zarówno te nasze jak i gotowe, przywiezione z Zielonej Góry, w sumie – 13 numerów. I tak cały dzień, zmienialiśmy skecze, próbowaliśmy, uczyliśmy się tekstów, zmawialiśmy pizze z dowozem właściwie pod samą scenę i znowu ćwiczyliśmy i tak do 22.
Jedno było pewne, w czwartek musimy wystąpić i w tym celu we wtorek zrobiliśmy dodatkową próbę na wyczasowanie skeczów. W dniu występu pojawiliśmy się w Radiu pełni optymizmu którego nie zepsuła nawet wielkość sceny bo przyzwyczajeni do ogromnej sceny w Kontrastach mieliśmy chwilowy problem z odnalezieniem się na malutkiej scenie pełnej zastawek.
Godzina 19:00, bilety – wyprzedane, publiczność – na miejscach, próba – zrobiona, warsztatowicze – za sceną. Nic tylko zaczynać, oto właśnie 18 osób z których większość nie miała nigdy nic wspólnego ze sceną miała otworzyć IV edycję SZPAKa. Osobiście zagrałam w drugim skeczu, co prawda nie autorskim bo przywiezionym przez Miszcza ale Tomka i Mnie czekało spore wyzwanie, część ludzi na widowni z pewnością znało ten tekst a my musieliśmy sprostać ich oczekiwaniom względem tego jak to powinno być zagrane. Jedno wiem, śmiali się, co prawda, przez światła nie widziałam publiczności poza pierwszym rzędem ale słyszałam, że się śmieją i co jak co ale to dodaje skrzydeł.
Po zejściu ze sceny musiałam chwile ochłonąć po czym zabrałam się do oglądania i oklaskiwania kolegów stojąc za zastawką, niektórymi występami stresowałam się bardziej niż swoim własnym bo o kilka numerów szczerze wszyscy się bali. Szczęśliwie trzeba przyznać, że wszystkie numery poszły mniej więcej tak jak trzeba było. Ostatnim skeczem zgodnie z założeniami ubrudziliśmy całą scenę przy pomocy ptysiów i wielce szczęśliwi wróciliśmy za kulisy.
SZPAK nas jeszcze popamięta, jeżeli tylko Miszczu będzie chciał nam pomóc to za rok też gramy, to jedno nie ulega wątpliwości.

Odpowiednie warunki i można - Formacja Chatelet i Neo-Nówka w Murownej Goślinie

Drugi dzień długiego listopadowego weekendu to występ dwóch kabaretów w Murowanej Goślinie, pierwszy to z dawna nie widziana przeze mnie Formacja Chatelet a drugi to ulubieniec publiczności w Szczecinie,  Neo-Nówka.

To co działało na tym występie na plus to zdecydowanie miejsce. Niby aula gimnazjum widniejąca w terminarzu nie napawała jakiś optymizmem, dopóki nie zobaczyłam tego gimnazjum… Nowy, usytuowany na górce budynek z profesjonalną halą sportową, takiej szkoły nie powstydziłoby się żadne duże miasto. Sama aula też była fantastyczna, dużo miejsc dla publiczności, nie za duża i nie za mała scena, nic tylko usiąść i oglądać. No i tak też zrobiłam.
Na pierwszy ogień Formacja Chatelet. Bardzo bałam się tego występu ze względu na te ostatnie poczynania Formacji ale muszę się przyznać, że mi się podobało, nie jakoś szczególnie fantastycznie ale no, podobało. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co ma w sobie ta Formacja, że potrafi sprawdzić, że z miejsca zapominam o tym jakie mam do nich „ale” . Niby skecze te same co zawsze, udawane improwizacje ale no mają w sobie jakiś taki naturalny urok, że nie czuje się tych żenujących żartów które słyszę w telewizji.  Nawet ten Buba okazał się jakoś tam zjadliwy a w telewizji ten skecz był dla mnie nie do przejścia. Nie rozumiem tego co oni ze mną jako z widzem robią i trochę mnie to przeraża.
Na drugą nóżkę wystąpiła Neo-Nówka, szkoda tylko, że bez Żarówek. Spełniłam to co sobie sama obiecałam, chciałam obejrzeć „Sex, Alkohol i Książki” w kameralnych warunkach i mam. No i się nie zawiodłam, Neoni mimo ogromnej ilości występów w tym roku nadal są w dobrej formie. Zagrali właściwie ten sam zestaw co w maju, wywiad z kandydatem na prezydenta, Mieszka i Dobrawę, siatkarki, piosenkę Ciołka, Bociany, dwa shorty, Niebo i zamiast „Że” ku mojej ogromnej radości „Stypę” bo miałam takie małe marzenie zobaczyć to na żywo. Na uwagę zasługuje Niebo w trakcie którego komuś z publiczności zadzwonił telefon a Roman w odwecie zaimprowizował rozmowę jaką może prowadzić ów ktoś. Jak sam na scenie przyznał, nie miał do tego tylko dobrej pointy.

Podobało mi się no, sama się sobie dziwię bo jak tak patrzę w telewizji to prawie nic mi się nie podoba a tu proszę, odpowiedni warunki i może wyjść coś naprawdę fajnego, może bez większej wartości artystycznej ale taki odpoczynek od problemów w sam raz na jesienny wieczór. Życzyłabym sobie tylko, żeby w Szczecinie powstały takie fajne miejsca do grania dla kabaretów, bo na razie z tym nie najlepiej…

17 listopada 2010

„Skrzydlate Świnie” – miłość kibica nie zna granic.

                „Skrzydlate Świnie” to film osadzony w klimatach kibicowskich ale wbrew pozorom nie jest to film o kibicach piłki nożnej. To film o miłości, miłość zarówno do ukochanego klubu, rodzonego brata i kobiety. Głównego bohatera, Oskara (Paweł Małaszyński) widz poznaje w trudnym momencie jego życia. Oskar jest zagorzałym kibicem klubu piłkarskiego Czarni Grodzisk Wielkopolski który właśnie spadł do drugiej ligi, ukochana kobieta nie chce go znać a stosunki z bratem układają się coraz gorzej. Wszystko to potęgują problemy finansowe mężczyzny w wyniku których postanawia zdradzić swój klub i podjąć się pracy w klubie z sąsiedniego Nowego Miasta. A kibice tak łatwo nie wybaczają…
                Film przyciąga przede wszystkim obsadą, oprócz głównej roli Pawła Małaszyńskiego w filmie można zobaczyć Cezarego Pazurę, Andrzeja Grabowskiego, Agatę Kulesze i Olgę Bołądź. W ciekawej roli zaprezentował się również Piotr Rogucki na co dzień wokalista rockowego zespołu Coma który w filmie zagrał Mariusza, brata głównego bohatera. Coma podjęła się również przygotowania ścieżki dźwiękowej do filmu którą promuje piosenka „Feel The Music’s Over”
                Z pewnością, nie jest to film dla osób które chcą zobaczyć standardową historię o kibicach. Reżyserka filmu, Anna Kazejak  przedstawia przede wszystkim historię o ważnych wyborach w życiu człowieka, o pasji która z tak ogromną szczerością przejawia się w życiu bohatera a przede wszystkim o miłości, która zwycięża wszystko. A to wszystko osadzone w scenerii małych piłkarskich klubów i wielkich sercach ich kibiców.  

15 listopada 2010

Jak przyjechać na występ autostopem czyli Kabaret Limo w Granowie.

Zacznijmy od tego, że w ogóle miało mnie tam nie być. Na długi weekend miała przyjechać do mnie kuzynka i miałam z nią iść na koncert happysad. Ale kuzynka nie przyjechała więc się spakowałam i pojechałam razem z Magdaleną i Julką najpierw na występ Limo.
Granowo Nowotomyskie, tak nazywa się miejscowość do której 12 listopada przyjechał kabaret Limo. My po bardzo sympatycznym przejeździe szyno busem wypadłyśmy na malutki dworzec w tejże miejscowości. Dookoła było zimno, ciemno, wiał wiatr a deszcz niemiłosiernie zacinał, generalnie – było źle.  Na chybił trafił wybrałyśmy drogę którą pójdziemy, wybrałyśmy bardzo dobrze chociaż kompletnie w inną stronę niż był występ. Na ulicy było może razem z nami sześć osób, wszyscy daleko, na naszej drodze pojawiła się apteka, do której z braku lepszych pomysłów na zapytanie o drogę wstąpiłyśmy. W aptece czekając na zwolnienie się okienka żeby zapytać o drogę głośno dyskutowałyśmy o tym „co teraz”.  Z pomocą przybył nam pan w aptece który podwiózł nas do miejsca występu. Przyznaję szczerze, nie było takiej opcji żebyśmy tam trafiły o własnych siłach tym bardziej że zaczęło jeszcze mocniej lać.  Minutę po tym jak przyjechałyśmy na miejsce występu za bramę wjechał nie kto inny jak kabaret Limo i udaliśmy się do środka.
Czas przed występem spędziłyśmy na korytarzu szkoły w której miał się on odbyć , słuchałyśmy prób, rzucałyśmy przywiezioną przez siebie piłką i opowiadałyśmy dziwne historie z życia wzięte.  Na Sali zasiadłyśmy na jakieś pół godziny przed występem bo dopiero wtedy zaczęła zbierać się reszta publiczności. Ogólnie nie zapowiadało się najlepiej publiczność stanowiły albo dzieci w wieku przedszkolnym z rodzicami albo ludzie starsi a akustyka sali zostawiała wiele do życzenia. W takich warunkach nie było co się spodziewać „Niebieskiego Migdała” na miarę tego poznańskiego występu. Limaki pokazali program złożony z dwóch czyli „Dzielni” i wspomnianego „Niebieskiego Migdała” dodając do tego dwie gry improwizacyjne. Był więc Leszek któremu przyszło spotkać się z politykiem, była Mariola której dziecko chodzi po głowie i ich wspólnie założona telewizja, na scenie pojawili się również dwaj średnio rozgarnięci włamywacze. Z drugiej strony pojawiła się prześliczna piosenka w wykonaniu Szymona, któremu w końcu pozwolono zaśpiewać ( o czym piosenka jest nie zdradzę bo ma dość zaskakującą pointę, nie będę psuła), człowiek który nie skasował biletu i ma na sobie tą cudną, ogromną kurtkę z zupełnie innego skeczu, pajac którego zatrzymuje policjant, chwila na coś mądrego (zawszę płaczę widząc taniec Wojtka), nie mogło zabraknąć również Alfonsa Hitlera który przyszedł zmienić nazwisko. Na zakończenie jak to często bywa osiedlowe Love Parade a na bis krótki felieton z TVP Kultura.
                Improwizacja to to, co mnie kręci i to zarówno kiedy sama stoję na scenie jak i wtedy kiedy zasiadam na widowni.  Dlatego na występie Limo byłam bardzo zadowolona, pokazali dwie gry improwizacyjne. Pierwsza to „yyyy” gdzie aktorzy rozmawiając między sobą wtrącając w swoje wypowiedzi hasło yyyy , wtedy publiczność krzyczy swoje sugestie a improwizatorzy wplatają je w dalszy ciąg zdania. Udział wzięli Abelard i Ewa a jako, że występ odbywał się w szkole za zadanie mieli zaimprowizować scenkę właśnie w takim miejscu.  Abelard był nauczycielem a Ewa uczennicą która powiedziała wiersz o Czerwonym Kapturku. Druga improwizacja to gra pt. „Zmiana” i tu należy się krótkie wprowadzenie.  Przez cały występ pod sceną siedziały małe dzieci które czasem nader aktywnie brały udział w występie no i przy okazji „Zmiany” pozwolono im wybrać bajkowe postacie, które mają zagrać artyści. Wojtek został trzema świnkami a Szymon Spiderman’em.  Trzy świnki wykonaniu jednej osoby, w dodatku takich gabarytów jak Wojtek…to trzeba było zobaczyć.
                Nie było źle, chociaż generalnie to, bywałam na lepszych występach Limo, bo ja rozumiem, warunki, nie taka publika, nie taka impreza. Na szczęście za tydzień SZPAK, będzie  szczecińska premiera  „Niebieskiego Migdała” 

14 listopada 2010

Z pamiętnika warsztatowicza: tydzień VII i VIII. Piękni, zdolni, młodzi witają Willę Lentza

Po 6 tygodniach zamarzania w Kontrastach mogliśmy wreszcie przenieść się do obiecanej Willi Lentza. Wszyscy warsztatowi cze przyjęli tą wiadomość z ogromną nadzieję i wiarą w to, że w końcu będzie ciepło. No i istotnie było. Chociaż najpierw musieliśmy przecierpieć spotkanie z filmem o Stanisławie Lemie, którego pokaz odbywał się obok a my musieliśmy w nim uczestniczyć żeby nie przeszkadzać hałsami. Sala Kominkowa przywitała nas chyba na maksa włączonym ogrzewaniem. Poza tym, w końcu mamy się gdzie podziać, bo do dyspozycji jest sala kominkowa, korytarz, piwnica… Rozpoczęliśmy już docelową pracę nad numerami które mamy pokazać 11 grudnia w Sali teatralnej Willi Lentza, wszak zostało mało czasu. Pracowaliśmy na razie nad tekstami ,w których niektóre rzeczy trzeba było jeszcze poprawić.  Problem jawi się jednak w liczności naszej grupy która waha się dość znacznie, jednego dnia potrafi przyjść 15 osób a następnego już tylko 8. Stanowi to dość poważny problem w ustawieniu ról do poszczególnych numerów. 

Poza tym, część warsztatowiczów Szarpaniny w przyszłym tygodniu zamieni się w warsztatowiczów Władysława Sikory, ja też się do tego zaliczam no i generalnie się boję. 

8 listopada 2010

Coma w nowym klimacie.

 Coma, Filharmonia, te dwa pozornie nie mające nic ze sobą wspólnego słowa połączyły się w jedną całość. Rockowy zespół Coma przyjechał do Filharmonii Szczecińskiej. Nie, to nie pomyłka, zespół jest ROCKOWY i przyjechał do FILHARMONII. A to wszystko za sprawą trasy akustycznej „Power off Coma”. Zespół zagra 13 koncertów z towarzyszeniem siedmiu muzyków z Orkiestry Symfoników Gdańskich.
            No i co ja mogę o tym koncercie? No, popłakałam się. Przyznaję się oficjalnie, że łzy mi leciały po policzkach. Tyle, że płakałam ze śmiechu. Bo było się z czego śmiać. Zwłaszcza przy „Świętach” które w połączeniu z tańcem Piotra Roguckiego wypadły tak przekomicznie, że na niektórych występach kabaretowych się tak nie śmiałam. Oczywiście, kto nastawił się na poważne piosenki poważnego zespołu zapewne jest zawiedziony ale patrząc na nastroje na sali było takich niewielu lub nawet wcale ich nie było. Narzekać można było, tam gdzie siedziałam zwłaszcza na nagłośnienie wokalu, ale znając na pamięć teksty nie sprawiło mi to w sumie większego problemu.
            Na pochwałę zasługują na pewno aranżacje bo oprócz wspomnianej zupełnie abstrakcyjnej wersji „Świąt” nie do poznania zmieniło się „Zero Osiem Wojna” czy tak lubiana przez szczecińską publiczność „Tonacja”.Poza tym całkiem dobrze wybroniło się Fuck The Police bo myślałam że jest to numer kompletnie nie do zagrania w takiej trasie, a jednak.
            Przede wszystkim „Power off Coma” to taki koncert podczas którego można sobie posłuchać dawno nie granych przez zespół piosenek, jak na przykład „Turn back the river” czy nawet „Daleka Droga do domu”. No i przede wszystkim piosenek się słucha bo do tego zmusza klimat filharmonii, chociaż czasem nogi same rwą się do tańca, zwłaszcza gdy na scenie odbywa się pokaz umiejętności tanecznych Roguckiego. Całości dopełniała zgrabna, zabawna, czasem nieco infantylna konferansjerka która wytworzyła nić porozumienia między wokalistą a widzami. Wszystko zakończyły, całkiem zasłużone z resztą, owacje na stojąco.
            Lubię to, ten klimat, tą muzykę, chyba w każdym wydaniu, i nie żałuję tych wydanych 70zł. Było warto, kto nie był, niech żałuje.



Setlista (kolejność może się różnic od faktycznej)
1.Turn back the river 
2. Zero Osiem wojna 
3.
Świadkowie schyłku czasu 
4. Trujące rośliny 
5. Popołudnia bezkarnie cytrynowe 
6. Tonacja
7. Pierwsze wyjście z mroku
8. Transfuzja
9. System
10. Daleka droga do domu
11. Fuck The Police
12. Zamęt 
13. Spadam 
14. Ostrość na nieskończoność 
15.Nie ma Joozka
16. Święta
Bisy:
1 Pasażer 
2. Feel The Music’s Over
3. 100 tysięcy jednakowych miast

1 listopada 2010

Z pamiętnika warsztatowicza: tydzień V i VI. Piękni, zdolni, młodzi tylko trochę mało nas.

Obawiam się, że teksty warsztatowe będą obecnie coraz krótsze, ze względu na to, że nie mogę zdradzać tego co będziemy pokazywać podczas występu ;)

Tygodnie V i VI są razem z prostego powodu, spotykaliśmy się tylko raz w tygodniu. Niestety z niewiadomych przyczyn w liczbie kolejno 6 i 8 osób.  Przyznaję się, że raz nie było i mnie z powodów rodzinnych, musiałam iść na wesele. Ale szóstka warsztatowiczów która przybyła do Kontrastów nie siedziała bezczynnie, grali w kalambury…Ale nie byle jakie, bo hasła nie należały do najłatwiejszych. Wiecie może jak pokazać Młyn Morski, smażalnie kotletów, katalizator spalin czy cmentarz powiatowy? Przegrana drużyna miała za zadanie przygotować poczęstunek dla całej grupy na następne zajęcia.

Mnie co prawda nie było więc nie musiałam nic przygotowywać ale Magda była w przegranej grupie, więc przyczyniłam się do poczęstunku fundując butelkę Coca –Coli (ale Zero żebyśmy nie przytyli jak twierdziłam w sklepie kiedy pani kasowała ją razem z 3 opakowaniami ciastek). W Kontrastach nie zastałyśmy nikogo, na pół godziny przed zajęciami przyszła Ania a pozostałe osoby przybyły przed samą osiemnastą. Po krótkiej rozgrzewce przystąpiliśmy do pracy nad gotowymi skeczami. Z 8 osób zrobiły się dwie grupy, jedna pracowała na scenie z Grześkiem a druga w biurze ze Szpaqiem. W skeczach było jeszcze dużo do zmiany, trzeba było usprawnić tekst tak, żeby dał się zagrać na scenie.  Po licznych poprawkach zaczęliśmy ustawiać skecz na scenie, oswajać się z mikrofonami (i walczyć z zimnem). Zdradzić mogę, że na razie nie idzie nam tak najgorzej ale nie wszystkie teksty są jeszcze napisane.